Ballada najdłuższa - o rynku

wpe10.jpg (19945 bytes)      Łatwo zrozumieć pomysł pobudowania ratusza na centralnym placu miasta. Ale kiedy rynek wytyczono i dlaczego właśnie w tym miejscu? Tego dokładnie jeszcze nie wiadomo. Jak się przypuszcza, mogło się to stać pod namową lub pod wpływem przybyłych do Kalisza ze Śląska w końcu XIII w. zamożnych i znacznych mieszczan, którzy w tym właśnie miejscu rozpoczęli wznosić swoje kamienice. W 1289 r. Przemysław II nadał miastu prawo stawiania kramów i jatek, a nawet i sukiennic, z czego wynikałoby, iż rynek już istniał w tym czasie lub że go właśnie wytyczano. Kłóci się to jakoś z treścią wspomnianego już dokumentu z 1303 r., choć mowa w nim o forum, a tak właśnie po łacinie rynek nazywano.

      Ważniejsze jednak od daty powstania jest to, że układ przestrzenny, jaki powstał w tym czasie i w tym miejscu, potwierdzony zresztą przez najstarsze opisy i przekazy kartograficzne, jest prawie niezmienny do dziś i łatwo go sobie współczesnym, nawet najmłodszym wyobrazić. Stąd właśnie rozchodziły się ulice Wrocławska i Toruńska, równoległe do nich - św. Stanisława i Najświętszej Marii Panny; stąd brały początek Piskorzewska i Złota, a po drugiej stronie placu - Łazienna, Szkocka, Szczupakowa. Omówimy je wszystkie nieco później.

      Od samego początku, stał się rynek najważniejszym miejscem miasta, już to z racji stojącego tu ratusza - jedynej bodaj wówczas murowanej budowli świeckiej w mieście, już z powodu stojących naprzeciw niego kramów, sukiennic, kupieckich magazynów (zwanych "kupuszami"), bud, jatek, browarów ("mielcuchami" zwanymi). Tu właśnie, wszelkie - dobre i złe - nowiny i zarządzenia ogłaszano; tu skupiało się życie publiczne miasta.

      Przez długie lata przeważała w mieście zabudowa drewniana, a nieliczne początkowo kamienice murowane, poza głównymi ulicami, stawiano właśnie w rynku. W końcu XVI w. musiało być ich tu wiele, gdyż wtedy to sam mistrz Albin Fontana, przedtem przy budowie zespołu klasztornego jezuitów zatrudniony, ponoć piękną attyką zwieńczył ratusz i wiele domów w rynku poprzerabiał według ówczesnej mody. W początkach XVII w. mieli swe domy w rynku: Jan Zemełka - wywodzący się z Tyńca, z łaciny "Zemeliusem" zwany; znany lekarz i kilkakrotny burmistrz kaliski, a zarazem aptekarz - Joachim Kurowski; sekretarz królewski - Józef Orzechowski. Resztę posesjonatów stanowili najbogatsi rzemieślnicy i kupcy z coraz silniejszymi piwowarami na czele, słowem: patrycjat miejski.

      Z końca osiemnastego stulecia pochodzą szczegółowe opisy zabudowań. Znajdowały się w rynku już tylko dwa domy drewniane, 38 murowanych i ratusz. Zwartym blokiem, obok ratusza stały jatki, kupusze, budy śledziowej inne, a także domy kilku obywateli. Jatki piekarskie byty piętrowe, mieściły 21 stołów do sprzedaży chleba. Nad nimi były bardzo już zniszczone jatki szewskie. Za jatkami stały kupusze, w czasach Komisji Dobrego Porządku również już mocno zrujnowane. Górny należał do kolegium jezuickiego, drugi stanowił własność Andrzeja Podbowicza, trzeci Ambroziewicza. Obok był drugi rząd kupuszów i kramów, między którymi wiodła uliczka wprost ku Bursie. Bardziej w bok od ratusza stały rzędy drewnianych jatek odgrodzonych parkanem oraz kamienica Chylewskiego pobudowana na miejscu pięciu jatek. W dwu rogach rynku stały publiczne studnie funkcjonującego od XV w. wodociągu.

      Z inwentarzy miejskich kaliskich z drugiej połowy XVIII w. opublikowanych przez W Rusińskiego znamy nazwiska części właścicieli posesji i opisy ich domów. Mieli więc domy w rynku: Jan i Elżbieta Chmelikowie, Kłoniccy, Gieccy, Barbara Midalska (lub Migdalska), Łączkiewiczowie, Zawszewscy cała rodzina Podbowiczów - piekarzy i piwowarów pełniących różne funkcje w mieście, po prezydentów włącznie, Anna Chęcka (na rogu Piskorzewskiej, z apteką na parterze), Nickiewiszowie (z kramem kupca korzennego, Włocha z pochodzenia - Perfetto), Gibasiewiczowie, a także Franciszek Ksawery Sokolnicki - podkomorzy kaliski i jego sąsiad - łowczy kaliski Skórzewski. Wszystkie te domy były murowane, z reguły dwupiętrowe, jeden nawet pięknie malowany na czerwono. Większość miała piwnice z wejściami z rynku, a w nich szynkownie lub magazyny, kramy z okiennicami na parterze.

      Wyjątek stanowiła kamienica "o 4-ch kondygnacjach, równająca się wysokością ratusza", ale za to fronton ostatnich dwóch pięter groził zawaleniem się na ulicę. Był też dom Walderowiczów ze ścianami szczytowymi z cegły, a bocznymi w "pruski mur stawianymi" (ale z szynkownią!). Miał też rynek swój cudzoziemski koloryt. Grecy , a może zważywszy na bardzo szybki proces polonizacji raczej słowiańscy Macedończycy, osiedlili się w Kaliszu w XVIII w., szukając w Rzeczypospolitej azylu przed tureckim jarzmem. Większość z nich trudniła się handlem, w tym - może wykorzystując dawne kontakty i znajomość rzeczy - głównie winem. Przesadził jednak J. Raciborski w swej znanej Monografii Kalisza pisząc, iż zajmowali większość domów w rynku. W 1786 r. ,jak drobiazgowo wyliczył W. Rusiński, na 32 domy w Rynku Grecy mieli ich raptem 7. Cztery lata wcześniej kupili sobie tu kamienicę za 33 tysiące złotych polskich, aby w niej urządzić kaplicę. Z nazwiskami owych Greków, a raczej już Polaków greckiego pochodzenia: Baranowskimi, Koźmińskimi, Molińskimi, Mikułowskimi, Rogalskimi, Grabowskimi spotkamy się jeszcze nie raz. Nie zawsze wygląd rynku stanowił powód do chluby, miał bowiem ten centralny plac miasta swoje miejsca wstydliwe. Nie najlepsze świadectwa naszym przodkom wystawiają niektóre zarządzenia władz miejskich. Kilkakrotnie zakazywano, by na rynku "chlewów świńskich nie trzymać a trzody na sam rynek nie wypuszczać", aby "gnojów na rynek, na ulice albo puste grunta, osobliwie chowający bydło, konie wyrzucać się nie ważyli", aby od czasu do czasu rynek i ulice z błota i nieczystości "skrzybali". Nawet "prewety", czyli późniejsze "sławojki" niektórzy w środku rynku przy jatkach stawiali, a sami więzienie przy ratuszu "in fundo gnojem i fasessami" było zawalone. Zastanawia, co w tym niemałym wszak bałaganie mogły pomóc pierwsze w dziejach miasta latarnie, wystawione w 1776r. w czterech rogach rynku, z dodatkową piątą przed odwachem.

      Kataklizmy dotykały rynek równie często, jak i całe miasto. A może nawet częściej, boć to przecież było jego serce, dające życie całemu ciału. W początkach XVIII w., w r. 1706, po słynnej bitwie pod Kaliszem sprzymierzonych sił pod wodzą Augusta II przeciwko wojskom szwedzkim pod dowództwem gen. Arvida Axela Mardefelda, w której sromotną klęskę ponieśli Szwedzi, spaliły się dwie części rynku. Ale najstraszniejsze miało dopiero nadejść.

      W nocy z 13 na 14 września 1792 r. od ulicy Wrocławskiej zaczął się wielki pożar, który strawił prawie całe miasto z rynkiem i ratuszem. W rynku pozostało jedynie 9 domów, konwikt, czyli Bursa, i kaplica grecka. Pożar poprzedził drugą klęskę - zajęcia miasta przez Prusaków, którzy "gospodarzyli" tu przez trzynaście lat.

      Prusacy usiłowali uporządkować rynek i, korzystając z klęski pożaru, zlikwidować część budynków, poszerzyć sam plac targowy. Niestety, mimo obiecanych odszkodowań, żaden z właścicieli nawet słyszeć nie chciał o wyniesieniu się poza obręb rynku. Z tych czasów, a dokładnie z 1797 r. zachował się pierwszy widok części rynku, zamieszczony w "Przyjacielu Ludu" z 1835 r. Obok ruin zniszczonego, choć potężnego jeszcze ratusza, widać na nim fragment pierzei od ulicy Piskorzewskiej do Kanonickiej. Dokładnie są to trzy domy zwrócone szczytami do ratusza o typowych barokowych zwieńczeniach. Nikt nie rozstrzygnie jednak, ile w tej rycinie prawdy, a ile fantazji artysty. Pewnym natomiast jest to, że Prusacy rozebrali spalony ratusz, na jego miejsce postawili nowy odwach, a do Bursy przenieśli uczniów byłego kolegium jezuickiego. 

      Z niemałym trudem udało mi się znaleźć mniej lub bardziej ważne informacje o prawie każdym domu stojącym w rynku. Jeszcze trudniej było mi je wszystkie dokładnie zlokalizować, a kolejność numerów hipotecznych bądź opisów w rodzaju "obok domu p. Rosena" wcale mi tego zadania nie ułatwiała. Zacznijmy tedy od środka.

      Najwięcej strat na skutek wielkiego pożaru w 1792 r. ponieśli szewcy. Był to cech liczny i zacny, ale jakoś u władz miejskich zrozumienia należytego nie mający. Dawno, dawno temu, zapisał cechowi szewskiemu dom na budowę jatek, mieszczanin Marcin Cegas. Dom stał w rynku na wprost Bursy. Obok był plac, o który szewcy z miastem długo się procesowali. Ponieważ przywilej Zygmunta Augusta z 1507 r. nadany szewcom zastrzegał, iż tylko 24 majstrów może być w mieście - jatek było tyleż samo. To tłumaczyłoby czas ich powstania. Czy szewcy przerobili dom Cegasa, czy też na jego miejsce wybudowali specjalny budynek - trudno dociec. Wiadomo, że był on murowany, piętrowy, ze sklepami na dole i na górze. Na piętrze miał też dużą salę, którą w 1782 r. chcieli od szewców wynająć ewangelicy na dom modlitwy. Na parterze dodatkowe 24 sklepy mieli piekarze, być może dzierżawiący od szewców.

      Rząd pruski uznał prawa cechu do zniszczonych przez pożar jatek i placu i w 1801 r. niejaki Fuks miał odbudować jatki za 300 talarów. Ale w cztery lata później podczas porządkowania rynku resztki nie odbudowanych dotąd jatek usunięto, choć Kamera nadal zapewniała szewców, iż je wystawi na koszt skarbu miasta. Pieniądze z rozbiórki wpłynęły do kasy miejskiej. Rychło pruskie panowanie się skończyło, ale wojenne czasy Księstwa Warszawskiego tym bardziej nie sprzyjały procesowaniu się szewców z władzami. Majstrowi Neugbauerowi udało się mimo to uzyskać chociaż tyle, że miasto przestało w końcu pobierać opłaty za jatki, których od lat przecież nie było. Wskazywało nawet miejsce pod ich przyszłą zabudowę - na placu koło klasztoru franciszkanek. W 1815 r. już ponoć zapadła decyzja o budowie 24 drewnianych jatek szewskich przy odwachu, ale mimo wysiłków mistrzów dratwy sprawa ciągnęła się nadal bez widoków na szczęśliwe zakończenie. W 1823 r. pozwolono szewcom sprzedawać wyroby na stołach obok jatek mięsnych (też oczywiście koło ratusza), do których w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku część zdesperowanych mistrzów za ekstra opłatami po 150-200 rubli, nie widząc innych szans, z bólem się wprowadziła. Mimo zapewnień władz, nigdy szewcy nie odzyskali swojej własności.

      Nie mieli oni też szczęścia do swej ulicy. Ulicą Szewską nazywano kiedyś dzisiejszą Franciszkańską, a jeszcze wcześniej, wymiennie, ulicą św. Stanisława. W latach siedemdziesiątych XIX w. nazywano tak dzisiejszą ulicę Szopena. Dziś mają mistrzowie buta malutką, skromną uliczkę na Ogrodach. Jeśli kaliskich szewców czasem, a ponoć nawet często, mogła ogarniać pasja, oczywiście szewska pasja, to nie można się im dziwić - nie kochała ich władza miejska, oj, nie kochała. Czy jednak zlikwidowanie w rynku szewskich jatek nie było pod jednym chociaż względem trafną decyzją - oto pytanie, które po latach można sobie zadać. Jak bowiem pisał w Przewodniku dla podróżujących w Polsce i Rzeczypospolitej Krakowskiej J. Krasiński, "czworograniasty - wielki rynek, cały murowanemi otoczony domami, byłby jeszcze daleko piękniejszy, gdyby zanadto we środku zabudowany nie był" - jatkami i domami oczywiście.

      Ale, jak już powiedzieliśmy był rynek, z ratuszem czy bez niego - centrum administracyjnym miasta, z jatkami czy bez nich - głównym ośrodkiem handlu Kalisza, spalony czy odbudowany - miejscem zamieszkania patrycjatu. A patrycjat - z uwagi na swoją społeczną i ekonomiczną pozycję - kształtował charakter, atmosferę i koloryt miasta. Przyjrzyjmy mu się więc dokładniej.

      W domu pod numerem 4 będącym wtedy własnością Kosteckiego, w 1814 r. ogłaszał się dentysta A. Angel, który leczył, czyścił i wstawiał (sztuczne) zęby. Dom ten, a także drugi pod numerem 5, stanowiące własność tegoż Kosteckiego, poszły na licytację. Kolejne dwa domy, pod numerami 6 i 7, pozostawił spadkobiercom w 1831 r. garbarz Henryk August Ulrych. Tu także, obok drugiego domu na Toruńskiej, miał kamienicę znany "spiskowiec niemiecki" z powstania listopadowego - Fryderyk Wilhelm Mentzel.

      W latach czterdziestych ubiegłego stulecia dom pod numerem 8 "obok odwachu" był własnością Gierszewskiej vel Gierszalowej, a w nim lekarz Skitniewicz otworzył "Zakład Łaźni Parowej przenośnej wynalazku Ossowskiego".

      Na wprost Bursy, w latach siedemdziesiątych prosperowała znana cukiernia Gussmana, z werandą dla gości, wyściełanymi kanapami i lampami gazowymi. Ci, dla których zabrakło w rynku miejsca pod budowę domów, stawiali je wokół niego. Na rogu Toruńskiej w domu pod numerem 9 handlował winem znany pan Roman. W sąsiednim domu pod numerem 10 stanowiącym w początkach ubiegłego wieku własność Miszkiewiczów (być może krewnych tych samych Myszkiewiczów "0d murów zamkowych"), właściciel również winem handlował. Na piętrze mieszkał komornik Trybunału Cywilnego - Stanisław Markowski, a pochodzący z Sieradza i zamieszkały tu dr Flamm "aprobowany Lekarz i Akuszer" deklarował się na łamach "Dziennika Urzędowego Wojewódzkiego Kaliskiego" bezpłatnie leczyć niezamożnych pacjentów. W 1840 r. dom ten, do Grabowskich już należący, wystawiono na sprzedaż. Miał on dwa piętra i dach kryty dachówką, sień wjezdną na podwórze i sklep na parterze. W podwórku była murowana oficyna, w niej pokój z kuchnią i "kuźnia czyli laboratornia", stajnia z piwnicą, drwalniki i "wychódki" z bali pod gontem. W domu tym, obok sukcesorów zmarłych właścicieli, mieszkał i sklep prowadził niejaki pan Hersz Lejb Spiro oraz Fryderyk Suck - złotnik (zajmował całe pierwsze piętro, piwnicę pod stajnię i wspomnianą - "laboratornię"). Był to ten sam Jan Fryderyk Suck, znany z ogłoszeń w ówczesnej prasie jako złotnik, którego srebra posiada kaliskie muzeum i który w 1829 r. "obrał sobie stałe miejsce zamieszkania w mieście. Wojewódzkim Łomży", o czym informowała jego żona Anna, ale który widać po pewnym czasie do Kalisza powrócił.

      Dom nr 11 posiadał bardzo urzędowy charakter. W czasach Księstwa Warszawskiego mieściła się w nim Dyrekcja Skarbu i jako gmach urzędowy służył kwaterami oficjalnymi gościom. W nim bowiem mieszkał w 1808 r. marszałek napoleoński Davout, a dwa lata później książę Józef Poniatowski.

      W 1821 r. ten rządowy gmach przerobiono na dom mieszkalny dla biskupa nowo utworzonej diecezji kalisko-włocławskiej. Po upływie pół wieku znajdujemy 90 w rękach prywatnych. Ten bogobojny niegdyś pałac biskupi tętnił wówczas zgoła innym życiem. Właściciel Eyger przekazał sutereny pod "Piwnicę Gdańską", czyli "bawaryę", a po naszemu pijalnię piwa. Trunek ten dostarczany był z browaru Trąbczyńskiego. "Bawarya" sąsiadowała z zakładem... czyszczenia pierza Moszkowicza. Tu również mieścił się "Klub Ruski" - miejsce ostrej gry karcianej, kawalerskich wieczorów i śpiewów "duszeszczypatielnych". To zbyt głośne sąsiedztwo zmusiło prowadzącą tu pensję dla panien p. Więckowską do wyprowadzenia się. Natomiast nie przeszkadzało ono aptece Stanisława Hildebrandta; może ze względu na bardzo modny i ponoć świetny kumys, idealny - jak produkowany w niej twierdzili znawcy - środek na kaca. W 1877 r. aptekę kupił niejaki Bryndza i urządził ją "z prawdziwie europejskim komfortem". Pan Bryndza nie musiał się bać hałaśliwych sąsiadów ze wspomnianego "Klubu", uczestniczył bowiem w uroczystościach koronacyjnych imperatora Wszechrosji w Petersburgu, cóż więc mogli mu zrobić byle oficerowie prowincjonalnego garnizonu.

      Obok dawnego pałacu biskupiego, pod numerem 12, stał dom, a w nim sklep pana Tschinkla, z polska nazywanego Czynklem, od którego cała pierzeja nazwana została "Czynklówką". Tschinkel prowadził najbardziej znany i podobno znakomicie zaopatrzony ("dwa rodzaje kawioru, ostrygi sprowadzane z Francji, wszelakie wina i różne delicje") sklep kolonialny. Dom miał widać dobrą opinię i tradycję. W 1843 r. Tschinkel kupił dom jako spadek po Mikołaju Antonim Perfett, którego przodkowie już w XVIII w. prowadzili sklep korzenny w rynku. Ponieważ w każdym mieście tworzy się zwyczajowa trasa spacerowa, a obecna trasa "R-R", czyli Ratusz-Rogatka nikomu się nawet nie śniła, bowiem "prawdziwe miasto" liczyło się tylko do mostu Kamiennego, przeto tradycyjny deptak aż do pierwszej wojny światowej przebiegał właśnie "Czynklówką".

      Ostatnią na "Czynklówce", pod numerem 13., już na rogu ul. Mariańskiej, była dwupiętrowa kamienica z oficyną w pruski mur stawiana. W pierwszej połowie XIX w . stanowiła własność Gibasiewiczów. W latach dwudziestych tegoż wieku mieścił się w niej przejściowo urząd municypalny, czyli "zastępczy ratusz". Potem dom zasłynął z handlu winami prowadzonego przez bardzo bogatego Żyda Rosena, który też rychło kupił i kamienicę. Ta część rynku miała szczęście do utrwalania swego wyglądu na nielicznych dla miasta przekazach ikonograficznych. Całą pierzeję podziwiać można na obrazie Lehmana z 1834 r., znajdującego się w miejscowym muzeum. Dom biskupi uwiecznił na litografii Ehrentrauth w 1835 r., a ostatni, pięknie i bogato zdobiony dom znajduje się na rycinie Barcikowskiego z 1866 r.

      Tak, jak poprzednią pierzeję zdominował w XIX w. sklep Tschinkla, tak nad tą, ciągnącą się od Łaziennej do Rzeźniczej, górował konwikt, czyli Bursa. Był to piękny i stary, tradycją obrosły dom. Aby jednak w kolejności dojść do Bursy, trzeba zacząć od narożnika. Na rogu Łaziennej stała kamienica opatrzona numerem 14., własność kupca Chrystiana Schneidera, który w 1812 r. splajtował, a dwa lata później dom poszedł na licytację. W 1821 r. wyprzedała się tu kolejna firma - J.D. Münkelbek i S-ka ("materiały żelazne, brązy i urządzenia domu, fajanse"). Mieściła się tu również, choć krótko, pensja pani Anny Stanke, sam dom w połowie ubiegłego wieku, wraz z sąsiednim, stanowił własność Wilhelma Eiselina. Pan ten umierając, pozostawił w spadku jeszcze trzeci dom w Rynku pod numerem 20 i dwie posesje na Tyńcu.

      W sąsiednim domu, w 1821 r. pan Wilke - "królewsko-książęcy Budowniczy przy Intendenturze Kaliskiej i Geometra Departamentowy" - sprzedawał swe dzieło o "konduktorach", czyli o... piorunochronach.

      W kilka lat później ogłaszała swój "magazyn Mód Damskich" pani Ewa Witkowska - jedna z pierwszych kaliskich emancypantek. Mieściły się w tym domu także cukry, wina i cukiernie. Najwcześniej miał tu cukiernię Jan Golniewicz (później przeniósł ją na drugą stronę rynku, do domu Trotzowej). Po nim takiż interes prowadził Karol Miriarn, którego poleca klienteli W. Eiselin, właściciel domu, prowadzący także handel cukrern i winami. W 1843 r. znowu jest tu cukiernia, tym razem p. Wiesiołowskiego, a w 1872 r. "Kaliszanin" zamieszcza smutną wieść, że istniejący tu od lat kilkunastu znany handel korzeniami i winami p. Wojciecha Szymanowskiego, ponoć Greka, właśnie zakończył swą działalność.

      O kolejnym domu wiemy tyle, że za zgodą rektora Przybylskiego przyjmował tu na stancje uczniów profesor języka francuskiego z Korpusu Kadetów niejaki L. F. Gravin, a w 1839 r. od żony sukiennika Augusta Beslera - Karoliny, przejął dom, za długi, farbiarz kaliski Dawid Schnerr. I tak doszliśmy do Bursy. W 1583 r. arcybiskup Karnkowski, aby ustrzec Kalisz od nowinek religijnych pleniących się w całym kraju, sprowadził do miasta jezuitów, wybudował dla nich kościół i klasztor ufundował też kolegium, a co uboższej młodzieży szlacheckiej oddał zbudowaną w rynku Bursę, którą ozdobił swym rodowym herbem. Bursa, od nazwiska fundatora zwana "Carnkowiacy' była jak na owe czasy imponującej wielkości: zajmowała ponad 1/3 pierzei rynku, całą stronę Piekarskiej i kawałek Sukienniczej. Czy budował ją sam mistrz Bernardoni z Corno - budowniczy obiektów jezuickich w Kaliszu, czy jego pomocnik - "murator" i architekt Albin Fontana, też z Italii - trudno dociec. Obok ratusza przez długi czas Bursa stanowiła największy obiekt w rynku. Do kasaty zakonu jezuitów była internatem uczniów kolegium. Prusacy , zajmując pomieszczenia pojezuickie na siedzibę władz administracyjnych i Korpusu Kadetów, przenieśli tu ówczesne szkoły. Po wybudowaniu gmachu Szkoły Wojewódzkiej, od 1819 r. Bursa stała pusta. Miasto nie skorzystało z okazji, aby ją kupić na siedzibę władz miejskich, mimo że były ponoć takie sugestie samego księcia namiestnika.

      Gmach przeszedł w ręce przemysłowców -- warsztaty do przędzenia wełny zainstalował tu Wilhelm Meyer przybysz z Brzegu na Śląsku. Od 1819 r. zaczął pracować w starym budynku szpitala przy ulicy Babina, ale obawiano się, że rudera może się zawalić i pozwolono mu produkować w rynku. Dwa lata później Meyer zmarł, a dom wraz z przędzalnią poszedł na licytację. Kupił go inny, niezbyt szczęśliwy przedsiębiorca kaliski - Wincenty Dominik Przechadzki. W 1822 r. mieszkało tu już trzech sukienników, później dziesięciu oraz jakiś szynkarz. Ale dom nie nabrał jakoś fabrycznego charakteru. Był zbyt duży na taką ilość pracowników. Zatem Przechadzki, nim oficjalnie przerobił go na kamienicę czynszową (podobnie zresztą jak i fabrykę na ulicy Babinej), przypuszczalnie już wcześniej poszczególne pomieszczenia wynajmował na mieszkania. Z ogłoszenia prasowego z 1823 r. wiadomo, że mieszkał tu, jak sam się nazywał, "księgarz kaliski" Aleksander Pilichowski, oferujący książki szkolne, materiały, "portrety narodowe", a także przyjmujący zapisy na książki, które w ciągu dziesięciu dni gwarantował sprowadzić z Warszawy. Z innych źródeł wiadomo, że Pilichowski był również nakładcą drukującym u Mehwalda w Kaliszu i Korna we Wrocławiu. U Mehwalda wydał również własny dramat w - 3 odsłonach, zatytułowany "Oswobodzenie Poznania czyli Władysław i Bolesław, królowie polscy". Druk ukazał się w Kaliszu w l819 r.Prawie w tym samym czasie miał tu też handel win węgierskich kupiec Maciński. W czasie powstania listopadowego w Bursie urządzono lazaret wojskowy, skład amunicji i areszt. Z 1866 r. pochodzi rysunek Barcikowskiego przedstawiający popis czy ćwiczenia kaliskich strażaków. Ukazuje on nam surowy, dwupiętrowy dom o prawie płaskim dachu, z ozdobnym wejściem między kolumnami i balkonem nad tym wejściem. Niedługo później dom stał się własnością handlarza win Adolfa Kempnera. Nowy właściciel podwyższył go o jedno piętro, a w latach osiemdziesiątych po kolejnej przeróbce, stała się Bursa pierwszym czteropiętrowym domem mieszkalnym w Kaliszu.

      Nic więc dziwnego, że w tak dużym budynku mieściło się też wiele różnych znanych firm i instytucji. W latach 1852-82 znalazła tu miejsce piekarnia, od 1862 r. "skład tabaczny" J. E. Wałłacha. W 1871 r. przeprowadził się do niego "wędrujący" magistrat z kasą i aresztem. W tym samym czasie była tu znana "bawarya" Baranowskiego - Greka, choć piwem się zajmującego. Rok później, zaczyna działalność bardzo chwalona i, jak twierdziła prasa, potrzebna "Cafe-Restaurant" Bronisława Krotkiewskiego. Był tu też znany magazyn bławatu Leopolda Grossa i krótko, bo tylko rok, warsztat ślusarski W. Kulisiewicza - ojca znanego dziś w świecie grafika Tadeusza Kulisiewicza.

      W 1874 r. podtrzymano tradycje szkolne gmachu, przenosząc tu, z parafii św. Mikołaja, elementarną szkołę miejską ze 130 chłopcami i 120 dziewczętami. Warunki nauki były jednak fatalne zarówno w gmachu, jak i na boisku - wąskim podwórku otoczonym ze wszystkich stron murami. We wrześniu 1890 r. przybyła do budynku jeszcze jedna "instytucja" - "Bazar Szkolny" Marii Gałczyńskiej. Był to sklep sprzedający podręczniki szkolne, książki dla dzieci, materiały piśmienne, przybory szkolne itp. Ale nie był to taki sobie zwykły sklep. Była to istotnie instytucja. Stanowił on bowiem ważny punkt w życiu kulturalnym miasta, gromadząc wokół właścicielki liczne grono kaliskich działaczy i społeczników. "Bazar" utrwalony został w Nocach i dniach Marii Dąbrowskiej, bo i sama autorka bywała tu często, jako że Maria Gałczyńska była jej ciotką.

      Na tle tego ówczesnego "giganta", inne domy na tej pierzei wypadają dość skromnie. Resztę, od Piekarskiej do Rzeźniczej, zdominowali Grecy. Domy pod numerami 19 i 20 w połowie ubiegłego wieku stanowiły własność wdowy Krystyny z Koźmińskich Argierowej. Pierwszy dom narożny był piętrowy i zlicytowano go. Drugi, dwupiętrowy zajął za długi znany już Jan Tschinkel. Dom między nimi położony, noszący nr 20, od 1782 r. stanowił kaplicę kaliskich Greków. Po przeniesieniu Kaplicy na pobliską Rzeźniczą budynek powtórnie przerobiono na dom czynszowy. Również budynek położony jako drugi od ulicy Rzeźniczej był kiedyś własnością handlarzy winami, także greckiej rodziny Peskary. Wspomniane tu cztery domy, z byłą kaplicą grecką włącznie, w 1847 r. stanowiły obok innych posesji masę spadkową po śmierci bogatego żydowskiego kupca Józefa Samuela Redlicha. W następnych latach pobudowano w tym miejscu okazały i ozdobny gmach Dyrekcji Szczegółowej Towarzystwa Kredytowego. Na samym rogu Rzeźniczej aż do czasów pierwszej wojny stał zupełnie nietypowy dla rynku mały, ale za to z wysokim dachem dom, pełen jakichś sklepików na parterze. Następna pierzeja, od ul. św. Stanisława do Wrocławskiej przeszła do historii rynku i miasta pod wcale niezabawną nazwą "Piekielnej". Zanim jednak wyjaśnimy jej źródłosłów, prześledźmy pokrótce losy stojących na niej budynków. Pierwszy dom po tej stronie również pośrednio należał do Greków, bo od połowy stulecia był własnością wdowy po niewątpliwym Greku Pachali. Po niej przejęli go Wilkanowiczowie. W 1879 r. mieszkający tu geometra przysięgły Ottomar Wolle sprzedawał po 4 ruble ("mogło być w ratach") wykonane przez siebie plany Kalisza z lat 1785 (odrys z Politalskiego), 1825 i 1879 - dziś niezastąpione źródło do poznania zabudowy miasta.

      Po sąsiedzku stał dom Stanisława Hirszla "doktora Medycyny i Akuszera, Starszego Lekarza P-tu Kaliskiego", który dwa razy w tygodniu darmowo udzielał porad "biednym na oczy cierpiącym". Mieścił się tu również "skład fruktów zagranicznych (...), wszelkich araków, tudzież handel korzeni i jedwabiu kręconego" - najpierw F. Roetala, później Roberta Wernera. Przez kilka lat była tu też apteka, o której będzie mowa dalej.

      Dom pod numerem 26, własność Szmeklów w 1812 r., mieścił "małą szynkownię z pokoikiem do przyjmowania gości" oraz "dużą szynkownię z 4 piwnicami". Potem był tu skład bawełny i lnu Dawida Lande - późniejszego przedsiębiorcy z Łodzi. Zaopatrywał on w surowiec kaliskich drobnych tkaczy i sukienników. W pierwszej połowie ubiegłego stulecia był tu także znany skład galanterii, strojów damskich i kapeluszy Anny Elżbiety z Hornów Freudenreich, a Anna Słucka dawała "lekcje tańców w najwyższym guście przyjętych w zabawach" tudzież zajmowała się "ułożeniem i wykształceniem nową metodą figór" (sic!). Dom stanowił własność Żyda Samuela Nelkena, który w 1842 r. ogłosił zamiar wyemigrowania do Prus. Był to zapewne jeden z tych bogatszych Żydów, którzy zjechali do Kalisza jeszcze w czasach pruskich i po "sezonowych" rządach zaborcy pruskiego .nie czuli się tu najlepiej.

      Sąsiedni dom opatrzony numerem 27 do 1828 r. był własnością Olszewskich. W czasach Księstwa Warszawskiego w ich sklepie odbywały się licytacje "towarów moskiewskich": kożuchów, kawioru, mydła, świec itp., traktowanych jako kontrabanda w okresie napoleońskiej blokady kontynentalnej. W 1833 r. dom od spadkobierców Olszewskich przeszedł za długi na własność kupca winnego Józefa Kachelskiego, który usiłował sprzedać go dalej. Wówczas okazało się; że pół parteru trzymał za długi wspomniany już Żyd Samuel Redlich, a resztę dzierżawili małżonkowie Jakub i Krystyna z Szulzów Lubijewscy. O panu Jakubie i jego interesach przyjdzie nam jeszcze wspomnieć mówiąc o teatrze. Wkrótce cały budynek stał się własnością wspomnianego już Żyda Redlicha. Godzi się jeszcze wymienić pana Maurycego Schindele prowadzącego w tym właśnie domu drukarnię, którą dopiero w 1845 r. przeniósł na Mariańską.

      I tak doszliśmy do domu, który zyskał sobie kiedyś fatalną opinię. Stał jako drugi od strony Wrocławskiej i w XIX w. nosił nr 28. W tym miejscu od niepamiętnych czasów stała apteka - chyba najstarsza w Kaliszu. Aptekarze dla prostego ludu stanowili wówczas coś pośredniego między lekarzami a czarownikami, nic przeto dziwnego, że ten i ów mijając aptekę "na wszelki wypadek" kreśli na piersiach znak krzyża. Nieufności tej nie zmienił nawet fakt przejęcia potem apteki przez jezuitów, nie podejrzanych wszak o kontakty z siłami nieczystymi.

      Zła passa kamienicy zaczęła się od 1609 r., stąd bowiem zaczął się pożar niszczący znaczną część miasta. Prawie sto lat później, dokładnie w 1704 r., w czasie wojny północnej, niedbały woźnica szwedzki zaprószył ogień w szopie, na kwaterze znajdującej się u wylotu Wrocławskiej. Rozprzestrzeniający się szybko pożar znalazł w składach aptecznych tyle łatwopalnego materiału, że mógł rozhulać się na całego. Wtedy to dom zyskał niepochlebną nazwę "Piekło", a dalsze lata miały tę opinię jeszcze ugruntować.

      Plac po spalonym do cna "Piekle" kupił niebiedny mieszczanin Andrzej Podhowicz i, nie przejmując się fatalną opinią, wystawił rychło nową kamienicę. Od niego z kolei odkupił ją kolejny aptekarz - Karol Kass. W 1792 r. pożar znalazł tu znowu doskonałą pożywkę i stąd właśnie, "Piekła", płomienie niesione wiatrem dotarły do sąsiednich dachów i pięknej wieży starego ratusza.

      Ale i tym razem "Piekło" odbudowano i nadal był to dom aptekarski, a firmę od 1806 r. prowadził syn Karola - Stanisław Kass. W 1843 r. Sprzedał ją przybyszowi z Warszawy - Aleksandrowi Spiessowi, który - być może na wszelki wypadek - przeniósł ją do domu, znajdującego się bliżej ulicy św. Stanisława, pod numerem 25. Apteka ta, później Hildebrandta i Bryndzy, zawędrowała, jak już mówiliśmy, na "Czynklówkę".

      Sam dom zwany "Piekłem" pozostawał w posiadaniu Kassów do 1837 r., później stanowił własność kupca Frenkla, a w początkach naszego wieku - Majznera. Jaki był udział "Piekła" w pożodze miasta w sierpniu 1914 r. - nie wiadomo, ale sam dom ogniowi się nie oparł. Po odbudowie, miejsce apteki zajęła kawiarnia. Przed ostatnią wojną i krótko po jej zakończeniu prowadzili ją Hertzowie. Znana była nie tylko z wybornej kawy, ale i z bilardu na piętrze. Następnie kawiarnię upaństwowiono, nadając jej pseudoludowy wystrój i nową nazwę "Dorotka", by w bliskich już nam czasach dokonać kolejnego przeobrażenia, tym razem w stylu secesyjnym. Mamy więc kawiarnię "Wiedeńską", choć w Kaliszu w ogóle trudno znaleźć jakieś ślady C. K. monarchii, w rynku w szczególności. Ślady po "Piekle", niestety, zatarły się dokumentnie, a prawdziwego "szatana" nawet w filiżance trudno dostrzec. Oj, czasy.

      Ostatnia kamienica na "piekielnej" stronie, na rogu Wrocławskiej, w połowie ubiegłego wieku należała do kamienicznika Wilhelma Eiselina. Od początku też, mimo zmian właścicieli i kilkakrotnych przebudowań, że względu na bardzo dogodny punkt pełna była sklepów różnych branż, i taki charakter nosi do dziś.

      Ostatnią już pierzeją na rynku, od dawnej Złotej do Kanonickiej z Piskorzewską w środku, można by nazwać "Redlichową". Mieliśmy już "Czynklówkę", "Piekielną", to możemy mieć "Redlichową". Na rogu Złotej, pod numerem 30, w czasach Księstwa Warszawskiego żył we własnej kamienicy żydowski kupiec, znany już nam, Józef Samuel Redlich. W kwietniu 1812 r. podczas przygotowań do wielkiej wojny, kiedy przez Kalisz zaczęły ciągnąć ku wschodowi różnojęzyczne oddziały armii napoleońskiej, bez zbytnich korowodów właściciela usunięto z domu, a na jego miejsce wprowadził się francuski komendant. Kiedy po wojnie miasto zajęli Rosjanie, kwaterę przeciwnika zajął natychmiast kozacki pułkownik. Nie pomogły skargi i zażalenia. Dom wrócił do właściciela dopiero po czterech latach, czyli w rok po kongresie wiedeńskim.

      Kamienica stała w doskonałym punkcie, nie narzekano więc na brak dobrych lokatorów. Sam właściciel prowadził tu handel win, a jeszcze w kilka lat po jego śmierci spadkobiercy hurtem wyprzedawali stare wina: węgierskie, francuskie, reńskie i szampańskie. Ale nie tylko wino zostawił stary Redlich swym sukcesorom. Mimo początkowych krzywd, miał widać tęgą głowę do interesów, bo w spadku zostawił nie jedną, o którą się nawojował, ale sześć dalszych kamienic w rynku, nie licząc innych dóbr.

      Sąsiedni dom, przy Piskorzewskiej, mieli w posiadaniu Czekayscy , znani z firmy "Habisz i Czekayski", która po wielkiej reklamie zrobiła głośną plajtę i dom też musiał iść pod młotek licytatora. W domu tym w 182l r. mieścił się skład szkła fabrykanta Karola Wolfa. W następnym domu mieszkał zegarmistrz Dawid Benitz, który w tym samym czasie ogłaszał, że wyrabia "zegary ścienne (...) bądź na 14 (?), bądź na 24 godziny, bądź na jeden tydzień, bądź na 4 tygodnie, bądź do budzenia...." W ostatnim domu, na rogu Piskorzewskiej miał skład papieru Rafał Sachs. Dom był własnością najpierw Flamma, potem przeszedł w posiadanie Redlichów, później Rybarskich, a w latach osiemdziesiątych Holtza. Na drugim rogu Piskorzewskiej mieszkał księgarz Juliusz Mittwoch, prowadzący od 1863 r. księgarnię na Wrocławskiej. W lecie 1883 r. sprzedał sklep na parterze (przeniesiony tu z Wrocławskiej), ale nadal w swym mieszkaniu na drugim piętrze prowadził "księgarnię nakładową-komisową i agenturę księgarską". Dom był wówczas własnością Perlego - ojca znanego w okresie międzywojennym żydowskiego hurtownika.

      Kolejny dom - znanej już nam Trotzowej - w początkach XIX w. mieścił cukiernię Golniewicza przeniesioną z przeciwnej strony rynku. Tuż obok, w domu pod numerem 37 znów mamy wino. Był to dom znanych kaliskich Greków - Molińskich. W 1821 r. dom został za długi zlicytowany, ale handel win nadal prowadził Leon Moliński. Trzy lata później firma ogłosiła upadłość, przy okazji wyprzedając leciwe trunki pochodzące jeszcze z piwnicy starego właściciela - Pawła Molińskiego. Pięć lat później interes Molińskich raz jeszcze wrócił na łamy prasy - tym razem przy okazji wyprzedaży starych gąsiorów, zawierających wystałe i ponoć znakomite octy winne. W kamienicy królowało kiedyś wino. Właściciele - Wichrzyccy w sąsiedniej - od końca XVIII w. prowadzili znany skład win, potem sklep z wyrobami tabacznymi, a następnie sprzedawali papier stemplowy i prowadzili kantor loterii. W 1874 r. Dionizy Wichrzycki sprzedał firmę, która jako skład wini towarów kolonialnych Jana Pieniążka była, jak to wyliczył "Kaliszanin",już siódmym wówczas składem win w rynku. Ostatni dom, na rogu Kanonickiej pod numerem 19., stanowiący własność Myszkiewiczów, wyłamał się z winnego monopolu. W 1843 r. Jerzy Sznejder otworzył w nim "skład wszelkich wędlin, jako to: szynek, ozorów wołowych i wieprzowych, faszerowanych głów wieprzowych, salami, kiełbas hamburskich, getyńskich, kapucyńskich i różnych innych kiełbas i kiszek".

      Tak więc obeszliśmy wspólnie dawny rynek dookoła. Pozostało nam jednak jeszcze kilka uwag, dotyczących już nie poszczególnych domów, ale jego jako całości. Z początkiem naszego stulecia zniknęło z rynku targowisko, związane z tym starym placem od jego powstania. Dokonał tego ówczesny prezydent Halpert, przenosząc je na plac św. Mikołaja (dziś: plac 1 Maja). Sam zaś rynek ozdobiono pięknymi lampami gazowymi, a pod odwachem otwarto wypożyczalnię koni wierzchowych na przejażdżki podmiejskie. Potem przed Bursą umieszczono postój omnibusów wożących stąd pasażerów do Łodzi.

      Z chwilą wybudowania nowego ratusza plac przed nim uprzątnięto i upiększono. Miały tu postój konne dorożki, potem nieliczne taksówki, jeszcze później - aż do naszych czasów, do lat sześćdziesiątych - większość linii komunikacji miejskiej. Ba, istniała tu od 1925 r. do wybuchu wojny pierwsza stacja benzynowa firmy "Vacuum Oil Company".

      Na szczęście, mimo kompletnego zniszczenia miasta i rynku w sierpniu 1914 r. późniejsza odbudowa, choć powolna, może służyć jako dobry przykład zachowania starego układu przestrzennego śródmieścia. Rynek otrzymał nowy ratusz; domy, choć nieco wyższe od oryginalnych, zyskały jednolite fasady; poza pierzeją między Piekarską i Rzeźniczą, gdzie na kilku dawnych placach powstał, bardzo nowoczesny - jak na ówczesne czasy - dom Apta, zachował się tradycyjny, od średniowiecza powtarzany układ urbanistyczny. Nadal wokół rynku skupiały się sklepy, także te tradycyjne z winami - Ziółkowskiego, Wyrębowskiego, "Central" (na rogu Łaziennej), przybywały także inne branże: magazyny bławatne, artykuły elektryczne, kawiarnie itp. A ruch w czasach nam najbliższych wcale nie zmalał.

      Wielkie zmiany nastąpiły tu w ostatnich już latach. Ratusz i stare domy pokryte zostały nową elewacją; przybyło kilka nowych i potrzebnych sklepów, jak chociażby "Desa" na rogu ulicy Rapackiego (dawna Mariańska); zamknięto ruch kołowy; plac wyłożono płytami chodnikowymi, zachowując jednocześnie na ciągach komunikacyjnych kostkę granitową; założono stylizowane lampy dodające co prawda temu miejscu uroku, lecz światła chyba zbyt mało. Jednym słowem, ostał się rynek w swej istocie głównym placem miasta, choć jednocześnie wiele stracił ze swego poprzedniego charakteru. Być może przyczyniły się do tego zmiany jego nazwy: po raz pierwszy, gdy w euforii odzyskania niepodległości nadano mu miano Placu 11 Listopada: po raz drugi, gdy okupant zmienił ją na Rathausplatz; po raz trzeci zaś, gdy po wyzwoleniu otrzymał nazwę Placu Bohaterów Stalingradu. Sama Maria Dąbrowska protestowała w swoim czasie przeciwko zmianie nazw ulic - Wiejskiej na Pułaskiego (nic przeciw temu ostatniemu, jako bohaterowi narodowemu nie mając), czy Wrocławskiej (używanej niemal od zarania dziejów miasta) na banalną Śródmiejską.

      Mają swój "Rynek" takie historyczne miasta, jak Poznań, Kraków, Gdańsk i wiele innych, a Kalisz, tak mocno tradycją stojący, nie zdołał go w swej nazwie zachować. Warto się nad tym zastanowić, szczególnie ojcom tego miasta i jego miłośnikom.