"Batory" na Prośnie.

Str23.jpg (29138 bytes)      Inaczej przed wiekami wyglądała Prosna. Rzeka była potężna, płynęła kilkoma korytami, zataczała liczne zakola, tworząc łachy, kępy i wysepki. Przypuszczalnie główny jej nurt, albo jedna z większych odnóg, przepływał kiedyś pod tarasem, którym biegnie dziś ulica Częstochowska, odgradzając tym samym Zawodzie od Tyńca.

      Grodzisko na Zawodziu, którego początki datują się na przełom IX i X wieku, położone w dolinie rzeki na sztucznym wzgórzu, bronione było korytami i rozlewiskami Prosny oraz podmokłymi łąkami i młakami. Rzeka była wszakże kapryśna, to broniła wrogom dostępu doń, to, zmieniając koryta, odsłaniała stopniowo gród zmniejszając jego bezpieczeństwo, a częstymi wylewami niszczyła umocnienia i rozwijające się podgrodzie.

      Po upadku starego grodu, nowi osadnicy szukali terenu pod nowe miasto. Wybrali wysepkę okoloną ramionami rzeki, leżącą w najwęższym miejscu doliny. Koryta Prosny, które ją otulały, przebiegały zapewne inaczej, niż to widać na najstarszym planie miasta z 1785 r. Może sami mieszkańcy trochę poprawili ich nurt, chcąc lepiej je wykorzystać. Inaczej też wyglądała okolica miasta pełna rozlewisk, "oczek" czy ślepych odcinków starorzecza. I tak, płynęła jakaś rzeka w poprzek dzisiejszej Alei Wolności, a resztki starorzecza jeszcze w XVIII w. Ciągnęły się dzisiejszymi ulicami Fabryczną i Kościuszki. Zakola i odnogi rzeki tworzyły naturalne fosy przed murami dodatkowo strzegąc miasta, ale równocześnie hamując i ograniczając jego rozwój przestrzenny. Wykorzystywali wodę mieszkańcy do celów gospodarczych; najpierw do poruszania różnych młynów i foluszy, później dla tworzącego się w XIX w. kaliskiego przemysłu. To wtedy rozwinęło się puste dotąd Piskorzewie i najbardziej uprzemysłowione ulice: Babina i Nadwodna. Przemysł w mieście stwarzał jednak nieznane dotąd niebezpieczeństwa. Co prawda od samego początku mieszkańcy miasta bez żadnych ograniczeń wszelkie brudy spuszczali do rzeki, jednak takie fabryki, jak folusz, farbiarnia czy garbarnia stan ten ogromnie pogarszały. Zważyć trzeba, że zanim wprowadzono wodociągi, znaczna część ludności, szczególnie na przedmieściach, używała tej wody do picia. Trudno sobie nawet wyobrazić, jakie zagrożenie niosła, nie istniejąca już, Babinka, do której, "wypuszczały swe ścieki liczne wzdłuż brzegów stojące fabryki, spływała woda z rynsztoków", a przy dzisiejszej ulicy Nowotki, "rzeźnicy płukali w niej bydlęce kiszki". 

      Prosna, choć na ogół leniwa, była jednak rzeką groźną i niebezpieczną. Od lat pustoszyła okoliczne wsie i przedmieścia, zalewała park i co niżej położone ulice, zrywała mosty, niszczyła brzegi i wały ochronne. Co roku też ginął w jej nurtach ktoś z licznej grupy amatorów kąpieli, najczęściej jakiś niefrasobliwy młodzian. Na nic się zdały drewniane, stojące w wodzie łazienki. Słynny "Diabelski Dołek" za starą Strzelnicą uparcie, aż do naszych czasów, pochłaniał najmniej jedną ofiarę w sezonie. Dziś, patrząc na piaskowe łysiny, trudno uwierzyć, że jeszcze przed dwudziestu pięciu laty, odbywały się tu regaty wioślarskie, w tym tak pięknych ósemek.

      Kaprysy Prosny, a głównie przez lata powtarzające się wylewy, zmuszały władze do szukania sposobów zabezpieczenia się przed nimi. Były pewne projekty regulacji rzeki już za czasów pruskich, potem Księstwa Warszawskiego, wojenne lata zaprzepaściły jednak szansę ich realizacji. Dopiero w 184l r. zdecydowano się na urzeczywistnienie projektu ppłk. inż. Teodora Urbańskiego, opartego zresztą na wcześniejszych opracowaniach. Koszty całości prac wyniosły niebagatelną sumę blisko 66 tysięcy rubli, nie licząc dni szarwarkowych o wartości 40 tysięcy rubli.

      W latach 1842-43 kosztem 53 tysięcy rubli wykopano kanały Rypinkowski i Bernardyński. Stare koryta i odnogi w niektórych miejscach pogłębiono, w innych poszerzono, a w innych jeszcze wyprostowano. W efekcie osuszono znaczne obszary, co pozwoliło poszerzyć m. in. tereny parku.

      Nie zrealizowano jednak całości założeń projektowych i los srogo pokarał za to miasto. W dwa lata po tych wielkich pracach, w 1845 r. kolejna powódź zalała Aleję Józefiny, Przedmieścia Wrocławskie i Piskorzewskie, zerwała most koło bernardynów , dwa inne uszkodziła i rozmyła część świeżo usypanych wałów przeciwpowodziowych. Kolejna wielka powódź przyszła w 1854 r. Trwająca od 19 sierpnia do 2 września, zapisała się na trwale w dziejach miasta. Cała okolica stanęła pod wodą. W samym mieście woda przerwała waty, szerokim strumieniem wlewając się do parku, który kompletnie zdewastowała. W Alei zalała Trybunał i sąsiednie domy, uniosła ze sobą drewniane łazienki przed teatrem. Wszystkie mosty, poza Kamiennym, zagrożone były falą powodziową.

      Pierwszy uległ wodzie drewniany most koło dzisiejszego Urzędu Wojewódzkiego. Most Bernardyński chwiał się niebezpiecznie, a woda przelewała się jego wierzchem, aż wreszcie runął, przy okazji zwalając połowę stojącego obok domu. Potem zatonął most przy dzisiejszym "Wistilu". W podziemiach klasztoru franciszkańskiego fale uniosły ojca gwardiana, który chciał sprawdzić szkody. W oda zniszczyła niemal całe Piskorzewie, część Wrocławskiego i Warszawskiego Przedmieścia, podmyte były gmachy publiczne: wspomniany już Trybunał, wewnątrz którego pływano łódką, dzisiejszy Urząd Wojewódzki i Urząd Skarbowy na placu św. Józefa.

      Zniknęły całe odcinki wałów przeciwpowodziowych, zwaliło się kilka podmytych domów, zniszczona została garbarnia Kleista, zniesiona zupełnie rogatka Rypinkowska. W sumie w różnym stopniu ucierpiało 590 posesji, a straty oceniono na kilkadziesiąt tysięcy rubli.

      Nauka nie poszła jednak w las. Po kilku latach wznowiono prace nad regulacją rzeki: wyprostowano bieg zachodnich kanałów, umocniono brzegi, usypano nowe wały. W 1873 r. zasypano dawną odnogę Prosny w parku i biegnący w innym kierunku kanał. Prace te przyniosły pożądane skutki. Odtąd wylewy powtarzały się rzadziej i nie na tak wielką skalę, choć woda w Alei bywała jeszcze w naszych czasach.

      Kolejną regulacją było zasypanie przez Niemców Babinki podczas okupacji.

      Dziś rzeka jest płytka, pozarastana i brudna. Wierzyć się wprost nie chce, że kiedyś była duża i spławna. W 1363 r. król Kazimierz Wielki nadał wszak Kaliszowi wieś Tyniec w zamian za utrzymanie spławu na Prośnie od Ołoboku do miasta. Przypominał o tym fakcie jeszcze w końcu minionego wieku mały stateczek, a właściwie łódź parowa, pływający ze spacerowiczami od teatru do Strzelnicy. A później, nie licząc kajakarzy, wioślarzy i z rzadka żeglarzy, do jednostek pływających zaliczyć można było prom zwany "Batorym", łączący na wysokości przystani KTW park ze Starym Miastem.

      Kochali kaliszanie Prosnę mimo jej licznych kaprysów. Poświęcali jej wiersze, malowali i fotografowali jej malownicze brzegi. Na wodzie odbywały się uroczystości, pokazy i inne "galówki"; urządzano barwne wianki świętojańskie: jej brzegi obrastały modne niegdyś łazienki kąpielowe, przystanie sportowców z zasłużonym Kaliskim Towarzystwem Wioślarskim, na czele. Stała się też Prosna przedmiotem trybunalskiego procesu. W 1883 r. doszło do głośnego sporu fabrykanta Repphana z miastem o koszty naprawy urządzeń wodnych na Prośnie, tzw. przewałów, a pośrednio o odpowiedź na dość zasadnicze pytanie: czy Prosna jest rzeką publiczną, czy prywatną?

      Rzecz poszła o to, że Repphan w 1817 r. wydzierżawił, a w 1876 kupił od rządu dawny młyn wodny przy Alei Józefiny, zamieniony następnie na folusz do sukna. Folusz ten, stojąc nad rzeką, uzależniony był od jej kaprysów s Kiedy w ramach wspomnianej regulacji Prosny znaczną ilość wody skierowano kanałami Rypinkowskim i Bernardyńskim, folusz zaczął odczuwać jej niedostatek. Zabezpieczono interesy Repphana przewałami, spiętrzającymi wodę przy wejściu do kanałów , kierując odpowiednią jej ilość w miejsce, gdzie stał folusz. Kiedy w 1882 r. powódź zniosła przewały, a miasto na wezwanie Repphana nie kwapiło się z ich naprawą, fabrykant zrobił to sam, ale wystąpił do sądu z żądaniem zwrotu poniesionych kosztów. Repphan, którego interesy w trybunale reprezentował adwokat Odzicki, uważał, że kupując folusz nabył go z prawem do biegu i siły wody potrzebnej do jego utrzymania, i że miasto kopiąc kanały pozbawiło go tego prawa, a nie powinno prowadzić żadnych prac bez jego, tj. Repphana zgody. Dalej strona skarżąca twierdziła, że Prosna jako rzeka niespławna nie jest rzeką państwową (!), bo choć kiedyś spławną była, to dokumenty z lat 1616 i 1631 spławność tę podważają, jako że dotyczą młynów królewskich, które w myśl praw, jako istotne przeszkody w spławie, na rzekach spławnych powstawać nie mogą.

      Występujący w imieniu miasta adwokaci Łopuski i Parczewski powoływali się ze swej strony na Statut Piotrkowski z 1447 r. według którego osobom prywatnym było zabronione urządzenie jakichkolwiek przeszkód na rzekach spławnych. Zakazy te, potwierdzone w latach 1522 i 1598, dotyczyły, jako się rzekło, osób prywatnych, a nie królewskich, czyli państwowych młynów Prosna zdaniem obrony jest "iuris publici" i zakazy te nadal obowiązują, bowiem po 1830 r. nikt tych praw nie uchylał, ergo: Prosna stanowi nadal własność rządu. A skoro rzeka nie jest "prywatna", to samo prawo do posiadania na niej prywatnego folusza jest wątpliwe, bo na błędnej podstawie oparte. Nadto, ani w sprawie dzierżawy, ani sprzedaży folusza miasto nie uczestniczyło, gdyż załatwiał to rząd. Kanały także przekopano na polecenie rządu, a więc miasto nie może odpowiadać za skutki takiego kroku. Wywody te poparł prokurator, ale obrońca skarbu państwa wycofał się ze sprawy, uprzednio postulując przysądzenie kosztów Repphanowi. Sąd uznał, że przewały są własnością miasta, jego więc sprawą jest ich remontowanie i zasądził zwrot kosztów naprawy, jakie poniósł Repphan wraz z odsetkami i kosztami sądowymi. Wyrokiem tym sąd uznał więc, że Prosna jest ... rzeką "prywatną", czyli stanowi własność miasta, a nie państwa. Repphan co prawda z kosztów miastu 1/3 "ustąpił", ale czy przez to rzeka stała się choć w części państwową, pozostanie wieczną zagadką.