Jezuici, kadeci i działacze kultury

str135.jpg (48018 bytes)      Któż dziś może autorytatywnie stwierdzić, gdzie w starym Kaliszu były łaźnie! Nazwa ulicy Łaziennej, zachowana do dziś, sugerowałaby ich lokalizację gdzieś w jej okolicy, ale czy tak rzeczywiście było - nie wiadomo. Pewne natomiast jest, że takowe w średniowiecznym Kaliszu istniały, bowiem dokument z 1562 r. stwierdza, że miasto oddało łaźnię miejską łaziennikowi Stanisławowi za 40 grzywien, a więc za sumę dość pokaźną. Czy byli inni łaziennicy , gdzie mieszkali, czy byli równie bogaci - trudno dociec, ale chyba w mieście poważaniem cieszyli się ogromnym, skoro mieli nie tylko swą ulicę, ale również jedną z czterech bram miejskich. Nie była to ta najważniejsza, nie łączyła miasta z żadnym ważnym szlakiem, ale sam fakt coś znaczy.

      Wzmianki o Łaziennej są stosunkowo wczesne i łączą się z jezuitami, którzy zostali sprowadzeni do Kalisza w końcu XVI w. W latach 1570-90 rozbudowujący się kompleks gmachów jezuickich zyskał skrzydło od ulicy Łaziennej, cofnięte trochę od niej samej i odgrodzone parkanem. W początkach XVII w. przy Łaziennej, łącząc się z gmachem kolegium jezuickiego, powstała "bursa ubogich". Budowa zaczęła się za sprawą pobożnej mieszczki Sary Taleskiej (może nawróconej przez jezuitów Greczynki?), która w 1606 r. dała na ten zbożny cel swój dom z ogrodem, 2 tysiące złotych i zabezpieczenia finansowe na innych posesjach. Ze sprzedaży tegoż domu jezuici pobudowali na rogu Łaziennej piętrową kamienicę z przeznaczeniem na bursę dla niezamożnych uczniów swego kolegium. W zamian za owe dobrodziejstwo uczniowie grywali i śpiewali do mszy, stąd ich dom zwano też "bursą muzyków''. W 1640 r. drugą bursę, choć przeznaczoną już tylko dla ubogich synów własnej familii ufundował dziekan i oficjał kaliski Balcer Czyżewski, stąd nosiła ona nazwę "Konwiktu Czyżewskich". Zbudowany z drewna, przylepiony do lewego skrzydła kolegium, spłonął on w 1773 r.

      Ulica była stosunkowo gęsto zabudowana. Lustracja z 1778 r. wylicza na Łaziennej 8 pustych placów, z czego połowa to własność księży: dwa kolegiaty, jeden jezuitów i drugi przejęty przez nich za długi od jakiegoś szlachcica. W 1786 r. już tylko 3 place stały puste, a domów drewnianych było 10. Przed wielkim pożarem było tu już 12 domów, z czego 2 murowane.

      Na planie miasta Politalskiego widać przy końcu ulicy, tuż przy parku, zaznaczone mury miejskie. Jest nawet jakiś znaczny murowany dom, w tym miejscu, gdzie do niedawna znajdował się magazyn margaryny. Czyżby był to ten sum budynek tylko kilkakroć przebudowywany, czy też od lat uparcie w tym samym miejscu budowano obiekt podobnych rozmiarów?

      Tak więc jedna strona ulicy przez ponad 150 lat, bo do kasaty zakonu jezuitów, miała stałych mieszkańców - uczniów jezuickiego Kolegium i ich wychowawców. A nie było to sąsiedztwo wcale tak spokojne, jakby się nam obecnie wydawało. Nie chodzi tu wcale o normalny gwar, wrzaski młodzieży w czasie przerw w nauce. bitwy na tak modne wówczas "palcaty", czyli pojedynki kijami, i tym podobne "niewinne" wybryki. Kolegium kształcące wyłącznie dzieci "dobrze urodzonych", nie bardzo umiało sobie poradzić z krewkimi i pełnymi szlacheckich przywar młodzieniaszkami. Tak niewinnie nazywano, "studenckie swawole", jakkolwiek nie tak burzliwe jak gdzie indziej, bowiem kaliskie kolegium uchodziło za najspokojniejsze, nieraz dawały się we znaki całemu miastu, a nie tylko mieszkańcom Łaziennej.

      W 1621 r. uczniowie kolegium burzliwie wystąpili przeciw miejskim władzom, bowiem "łyki", jak określano mieszczan, ośmielili się aresztować studenta za jakąś, ich zdaniem, drobnostkę. Awantura musiała być niemała, skoro interweniowała kapituła gnieźnieńska, usuwając ze szkoły dwóch uczniów. W 1644 r. gorliwi w wierze uczniowie jezuiccy napadli na ulicy na Żyda - neofitę i w wyniku rozprzestrzeniającej się awantury spowodowali w dzielnicy żydowskiej znaczne straty. W tym samym mniej więcej czasie za to, że na pogrzebie władze miejskie nie ustąpiły im jako szlachcie miejsca, tak się na łyków obrazili, że widząc na co się zanosiło, ojcowie bernardyni spiesznie udzielili w swym klasztorze schronienia biednym ojcom miasta! Nic to. Nazajutrz obrażona młodzież taki tumult wznieciła w mieście, że nawet czynnie znieważyła przedstawicieli władz. Pięć dni musiano czekać, zanim "gorączka" przeszła. W 1698 r. doszło do kolejnej awantury: w obronie naruszonego - ich zdaniem - honoru, młodzież szkolna w nocy w gospodzie napadła na szlachcica, który za dnia, będąc pijanym, ukarał doraźnie kilku zaczepiających go młodzieńców. Tym razem sprawa wzięła bardziej przykry obrót. Oto czeladź napadniętego szlachcica użyła w jego obronie broni palnej i jeden ze studentów został śmiertelnie ranny.

      Tak więc wbrew pozorom owo szkolne sąsiedztwo nie było wypełniane li tylko Alvarem, teatrem i żarliwymi modlitwami, czy też uroczystościami świątecznymi, nabożnymi procesjami i świątobliwymi pieśniami. Po rozwiązaniu zakonu jezuitów szkołę przejęła Komisja Edukacji Narodowej. Kiedy w 1793 r. Kalisz zajęli Prusacy, szkołę przeniesiono na rynek, do Bursy Karnkowskiego. Prawe skrzydło pomieszczeń pojezuickich zajęły biura pruskiej administracji, w lewym, sąsiadującym z Łazienną, umieszczono Korpus Kadetów. Zapisał on piękną, patriotyczną kartę w dziejach miasta: przetrwał czasy Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego. Po upadku powstania listopadowego w 1881 r., władze rosyjskie szkołę zamknęły.

      W drugim roku rządów pruskich przybył do Kalisza Fryderyk Traugott Goerne i na ówczesnym Przedmieściu Toruńskim założył pierwszą w mieście garbarnię. Z niewiadomych powodów cztery lata później, zatem w 1798 r., zakład swój przeniósł za Bramę Łazienną, nad Prosnę. W tym samym roku tu gdzie późniejszy dom Essego, do dziś zresztą stojący przy parku, fabrykant Antoni Leber wystawił drugą garbarnię. Oni więc, a nie sukiennicy , byli prekursorami kaliskiego przemysłu.

      Ale to nie koniec niespodzianek garbarskich. W 1843 r. w "Dzienniku Urzędowym Gubernii Kaliskiej" zamieszczono anons o sprzedaży nieruchomości po garbarzu Gottliebie Goernem (zapewne synu wspomnianego wyżej Fryderyka Traugotta). Na majątek składały się: dom drewniany obrzucany gliną, dom w pruski mur, "dom warsztatowy, czyli garbarnia" w pruski mur stawiany , piętrowy z wszelkimi garbarskimi narzędziami, mały dom drewniany, dwie szopy , piwnica pod dachem i "pram" czyli prom na pobliskiej Prośnie przycumowany. Wszystko to ogrodzone było solidnym parkanem. Wśród siedmiu spadkobierców wspomniana jest Aurora z Goernów Fuldowa, a opiekunem nieletnich był Fryderyk Fulde, zapewne jej mąż. I tak mamy rodowód kaliskich garbarzy , którzy zasłynęli w mieście i guberni do początku naszego stulecia.

      Z pierwszej połowy XIX w. posiadamy informację o domach dwóch kaliskich rzemieślników - stolarza Jana Weisa i szewca Wiesiołowskiego. Ten ostatni (dom, rzecz jasna) przeszedł za długi w ręce Sylwana Głowińskiego - rachmistrza przy Rządzie Gubernialnym Kaliskim. Na rogu Sukienniczej stała kamienica z oficyną, będąca własnością żony Wiktora Wojniewicza - adwokata Sądu Apelacyjnego. Wojniewiczowa, w 1847 r. została z niego, a także z domu na Piekarskiej, wywłaszczona za długi. W domu Taborskiego w latach trzydziestych działała szkoła żeńska Antoniny Niecieckiej, "a teraz Girard", której w prowadzeniu szkoły pomagał mąż, nauczyciel w Korpusie Kadetów. Wiadomo także, że w czasie zjazdu monarchów wielu gości towarzyszących koronowanym głowom miało swe kwatery na Łaziennej.

      Oddzielnego potraktowania, i to szerszego niż inne, wymaga kwestia pochodzenia i charakteru budynku, który zajmuje dziś Wojewódzki Dom Kultury. Rzecz jest niecodzienna i zagadkowa. Oto zgodnym chórem wszyscy piszący o Kaliszu i jego zabytkach twierdzą, że sala musztry, czyli obecny WDK, zbudowana została w 1825 r. Otóż Plan Miasta Gubernialnego Kalisza ze wszystkimi Zabudowaniami i Przyległościami zdjęty przy pomiarach z uczniami przez Profesora Matematyki Kazimierza Nahajewicza w latach 1824-1825 budynku tego nie uwzględnia. Jest jakiś wąski i bliżej ulicy usytuowany obiekt, ale niczym on nie przypomina rzutu obecnego Domu Kultury. Czyżby był to błąd, który komuś kiedyś mógł się przecież przydarzyć, a potem był przez następców powtarzany?

      Wiadomo na pewno, że sala musztry istniała już w 1828 r. bo wspomniany "Dziennik Urzędowy" donosił o licytacji blachy cynkowej "z gmachu musztry należącej do zabudowań Korpusu Kadetów". Ale między bajki można włożyć wiadomość, że car Aleksander I w 1815 r. bawiąc w Kaliszu, raczył na balu na jego cześć wydanym najjaśniejszą nogę w tymże budynku postawić. Brak też na rzeczonym planie - na pewno pochodzącego z połowy wieku i do dziś stojącego - dużego, stylowego domu na przyległej Kadeckiej. Jest za to na tym planie budynek wspomnianego już magazynu margaryny; byłbyż to więc szacowniejszy zabytek niż budynek WDK?

      Jedyny przekaz ikonograficzny pt. "Dawna sala musztry Korpusu Kadetów" pochodzi ze znanego dzieła E. Staweckiego Album Kaliski wydanego w 1858 r. Na świeckim z wyglądu budynku, bez pseudobizantyjskiej wieżyczki, widnieje na tej części dachu krzyż prosty i bez żadnych ozdób. Wskazywałoby to na istnienie tu kaplicy, może jeszcze kadeckiej. Moim zdaniem Stawecki "archaizował" nieco rysunek, w przeciwnym bowiem przypadku krzyż byłby prawosławny. Pod tym względem cenzura była dość wymagająca. Jeśli tak, jeśli więc przyjąć, że na tym rysunku jest odtworzony pierwotny wygląd budynku, przed zrobieniem w nim prawosławnej kaplicy, co nastąpiło w 1835 r., problem sali musztry zaczyna nasuwać inne wątpliwości. Trudno bowiem uwierzyć, żeby mogły koegzystować pod jednym dachem kaplica i miejsce, w którym w czasie kiepskiej pogody młodzi ludzie w takt komendy wykonywali przepisowe zwroty czy chwyty bronią. A może kaplica miała kiedyś zupełnie inne sąsiedztwo? Bardziej spokojne, godniejsze jej jako miejsca kultu. Może to właśnie w parterowym i dość obszernym budynku magazynowym odbywała się kiedyś musztra? Przyznaję czytelniku, że sprawa ta spędza nam sen z oczu, bo ciągle coś w tej historii nie gra i stale pojawiają się nowe wątpliwości.

      Natomiast jeden fakt jest bezsporny: w mieście zdecydowanie wzrosła ilość prawosławnych na urzędach i w garnizonie, przerobiono więc ową salę musztry na kaplicę czy też cerkiew. Wtedy to przybyła na dachu budynku wspomniana, i do dziś zachowana, "bizantyjska" wieżyczka i nowe, paradne wejście od szczytu.

      Dalsza historia budynku jest już prosta. Razem z innymi pojezuickimi i pokadeckimi pomieszczeniami na ponad 120 lat zajęty go wojska miejscowego garnizonu. Na początku był to oczywiście garnizon rosyjski, potem krótko niemiecki, a następnie polski. Po ostatniej wojnie wojsko polskie wróciło na ulicę Łazienną, ale już tylko na krótki czas.

      W drugiej połowie minionego wieku - po szkołach, garbarniach i wojsku -na ulicę wkroczyła muzyka. W 1872 r. w domu Czajczyńskiego otworzył szkołę muzyczną znany w mieście muzyk - Feliks Krzyżanowski. I tak, wątłe dźwięki gam i wprawek bezskutecznie rywalizowały z rykiem komend, dźwiękami wojskowych trąbek i barabanów pobliskiego garnizonu.

      W następnym roku, po licznych perturbacjach, uzyskano od władz zgodę, aby dawną salę musztry, w której obok cerkwi garnizonowej działało... kasyno oficerskie, po kolejnej przeróbce zmienić na salę koncertową, której brak w mieście stawał cię coraz dotkliwszy.

      Salę otwarto 29 grudnia 1874 r. uroczystym koncertem amatorskim. Sala liczyła "34 na 16 kroków mężczyzny wysokiego wzrostu". Mieściła 400 osób, w tym część na miejscach stojących. Oświetlały ją 72 płomienie gazowe (narzekano nawet, że było od nich za gorąco), każdy o mocy 8 świec stearynowych największego kalibru. Jak na reprezentacyjny salon Kalisza przystało salę zdobiła zieleń sprowadzona z Marchwacza, wspaniałe żyrandole wytworne klosze matowe w kolorach białym i różowym, "z którymi doskonale współgrały toalety pięknych pań i panów". Ożywiła się przez to ulica. W dniu koncertu spieszyły tędy tłumy melomanów, zajeżdżały dorożki i powozy okolicznego ziemiaństwa. Jako ciekawostkę warto odnotować, że w tejże sali w 1882 r. "o celach i zadaniach przygotowywanej wyprawy afrykańskiej" wygłosił odczyt jej organizator - kaliszanin Stefan Szolc-Rogoziński. Tu też odbywały się liczne renomowane bale i wieczory taneczne.

      Po drugiej stronie ulicy stały wtedy domy: Parzęczewskiego, Blocha, Essego, sukcesorów Fuldów; mieszkał tam dentysta L. Grönbaum, Paulina Kaliska prowadziła pensję żeńską, S. Brandt miał fabrykę "cementu drzewnego, tektury smołowcowej i asfaltu", E. Zajdel oferował wyroby galanteryjno-siodlarskie i rymarskie, a w domu Essego, przy parku, na specjalne kartki wydawano biednym drzewo na opał. W sezonie wiosenno-letnim działał w pobliżu "Instytut Wód Mineralnych" Franciszka Prusinowskiego, aptekarza z ulicy Warszawskiej. W początkach naszego już wieku reklamował w prasie swój "Magazyn i Pracownię Obuwia" (srebrny medal na wystawie rzemieślniczej w Kaliszu!) niejaki S. Szymczak. Tu także, w czasie krótkotrwałej działalności Macierzy Szkolnej mieściła się siedziba przyszłej biblioteki publicznej.

      Po katastrofie sierpniowej w gruzach legły obie strony od rynku do Sukienniczej i lewa strona aż po Kadecką. Ocalała tylko była jezuicka część oraz odcinek od Kadeckiej do parku. Nic przeto dziwnego, że w tej sytuacji. po odzyskaniu niepodległości, znów było głośno na ulicy Łaziennej. Rolę pierwszego salonu miasta pełnił klub oficerski 29 Pułku Strzelców Kaniowskich, znajdujący się w byłym - rzecz jasna - gmachu musztry korpusu kadetów. Co rusz wypełniała jego sale podochocona i podekscytowana publiczność. W 1927 r. głośno było w mieście z powodu wystawienia tu przez Warszawski Teatr Zjednoczonych Artystów "Trędowatej"; jak zapowiadano: "dramatu miłości i śmierci w 6 aktach", a ciekawostką jest to, że scenicznego opracowania dokonał Stefan Wiechecki, popularny po wojnie Wiech. Drugą imprezą, na którą publiczność waliła ze względów "humanitarnych", był spektakl amatorskiego przedstawienia pt. Jak się w Polsce bawiono sto lat temu, przygotowywany przez znaną społecznicę F. Łączkowską i Towarzystwo Ochrony Kobiet, z którego dochód przeznaczono na fundusz pomocy - dla upadłych dziewcząt.

      A co się działo, kiedy na gościnne występy zjechali ulubieńcy publiczności: Zula Pogorzelska i Eugeniusz Bodo z Konradem Tomem jako konferansjerem - łatwo sobie wyobrazić.

      Jeszcze tylko z kronikarskiego obowiązku i przez kumoterstwo z łamami "Ziemi Kaliskiej" muszę wymienić mały, ale jakże znany i od lat niezmienny zakład fotograficzny "szefowej" Kantorskiej i jej syna Zbyszka - mego przyjaciela - który swymi aparatami utrwalił przez tyle lat swojej działalności niemal wszystko, co w Kaliszu i okolicy było do utrwalenia na błonie fotograficznej.

      Dawny kompleks jezuicki zajmowały i zajmują różne instytucje, łącznie ze szkolą podstawową. Długotrwały remont ma im przywrócić dawny blask, niechby tak się stało, bo niewiele jest w Kaliszu zabytków o takiej wartości historycznej i architektonicznej. Jedyne ożywienie na ulicy wprowadza teraz dawna sala musztry, czyli budynek Wojewódzkiego Domu Kultury. Tu się nadal koncertuje, gra się jazz i pop-muzykę, odbywają się bale, spotkania hobbystów, organizuje wystawy, tak jak niegdyś bywało - a może nawet i lepiej. Obok zaś stoi opuszczony przez wszystkich nieszczęsny magazyn margaryny i aż drżę, aby do czasu ukazania się tej książki nie podzielił losu innych starych domów zbyt pośpiesznie rozebranych.

      Obok WDK, nieco w głębi, w małym ogródku przycupnął sobie cichutko budyneczek, w którym kiedyś tak pięknie działała Stacja Archeologiczna PAN, z nieodżałowanym Krzysztofem Dąbrowskim - honorowym kaliszaninem, a mym prawdziwym przyjacielem, którego zasługą - wśród wielu innych - odkrycie na Zawodziu kaliskiego grodu. Teraz mieści się tu Wojewódzka Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka i Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego.

      Po latach jezuickiego panowania, po latach wojskowych marszów, Łazienna stała się obecnie centrum kaliskiej i wojewódzkiej kultury. Współgra to dobrze z tradycją i choć charakter jej jest już zupełnie inny, to jednak nadal odgrywa ona znaczną rolę w śródmieściu Kalisza.