Między ratuszem a mostem Kamiennym

wpeF.jpg (18566 bytes)      Trudno dziś dociec, co w istocie było przyczyną zmian historycznych nazw ulic, placów, skwerów. Może zaważyły na tym jakieś szczególne względy, a może były to tylko nie do końca przemyślane czyjeś decyzje. Faktem jest, iż istniały w tym względzie dwie jakby tendencje: pierwsza polegała na całkowitym zniesieniu nazwy ulicy z planu miasta; druga - jedynie na przeniesieniu nazwy na inną ulicę, a w miejsce poprzedniej pojawiała się zupełnie inna. Tak było ze wspomnianą w poprzednim rozdziale ulicą Wrocławską.

      Dzisiejszą ulicę Wrocławską a historyczną dzieli odległość przeszło kilometra i kilkudziesięciominutowy spacer, poczynając od skraju miasta na wysokości dworca PKS, przez ulicę Górnośląską, Rogatkę i część ulicy Śródmiejskiej, a kończąc na moście Kamiennym. Między tym właśnie mostem a historycznym rynkiem rozciągała się od czasów najdawniejszych jedna z dwu najważniejszych ulic, świadcząca swą nazwą o odwiecznych powiązaniach Polski ze Śląskiem, nawet wtedy, gdy Wrocław znajdował się poza granicami kraju.

      Dostępu do miasta od tej strony w czasach średniowiecznych strzegła Brama Wrocławska, srodze ufortyfikowana, ze zwodzonym mostem. Po przebyciu jej wędrowiec znajdował się pomiędzy - im bliżej rynku tym gęściej ustawionymi - domami zamożnych mieszczan, ważniejszych mistrzów rzemieślniczych i obrotnych kupców.

      Długi czas przeważała na niej zabudowa drewniana. Nawet Albin Fontana, wielokrotnie już wspomniany Italczyk, budowniczy jezuickiego kolegium w Kaliszu, kiedy stał się obywatelem miasta, miał na Wrocławskiej dom także drewniany.

      Z biegiem lat przybywało jednak na niej domów murowanych. Ulica, do dziś ciasna, a niegdyś gęsto zabudowana domami z licznymi oficynami, stajniami, dobudówkami, drewniakami i inną lichotą na tyłach, łatwo i często padała pastwą pożarów. Niszczona - stale się odbudowywała. Lustracja z 1778 r., kiedy miasto dawno już miało za sobą okres rozkwitu, wymienia na niej tylko dwa puste place, w tym jeden sławnego Podbowicza, członka znanej i szeroko rozsiadłej w mieście familii. Kilka lat później liczyła Wrocławska 10 domów murowanych, 11 drewnianych i nadal dwa puste place. Tuż przed wielkim pożarem znajdowało się na niej 13 domów murowanych, nadal jednak aż 18 drewnianych, ale nie było już na niej tzw. "pustek". To właśnie na Wrocławskiej zaczął się ten straszliwy pożar. Przyczyną był nieopatrznie zostawiony w drewnianej stajni ogarek świecy, koło kamienicy Dymitrów, mającej na facjacie pięknie wymalowany obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Święty obraz nie ustrzegł przed nieszczęściem. Ogień przerzucił się na sąsiednią, narożną kamienicę Niewierskich, a stąd na rynek i drewnianą, zatłoczoną dzielnicę żydowską. Spłonął rynek i ratusz, w ruinie legło prawie całe miasto. Na Wrocławskiej ogień zniszczył 29 domów, ocalało tylko 10 w różnym stopniu uszkodzonych, w tym 4 stanowiące własność franciszkanów. Uważny czytelnik szybko spostrzeże, że liczba domów po pożarze jest większa niż w spisie sporządzonym przed klęską. Nie pierwsza to nieścisłość dawnej sprawozdawczości, której przyczyny trudno dociec. Być może policzono po pożarze także jakieś oficyny czy budynki stojące w głębi posesji. Jakkolwiek by jednak liczyć, w ruinie legło prawie 2/3 substancji mieszkaniowej.

      Potem przyszły czasy pruskie i wśród nazwisk osiadłych tu od lat mieszkańców, szczególnie rzemieślników, pojawiły się obco brzmiące. Ich liczba znacznie się powiększyła w okresie Królestwa Polskiego, kiedy sprowadzono licznych cudzoziemskich fachowców wszelkich rękodzieł dla tworzącego się przemysłu.

      Nim jednak nastało Królestwo, ulica przeżywała różne wzloty i upadki burzliwego okresu napoleońskiego. Widziała uroczyste wjazdy różnych gości: wodza naczelnego wojsk Księstwa księcia Józefa Poniatowskiego; generała Zajączka - dowódcę tworzonej Legii (czyli dywizji) kaliskiej i generała Fiszera - szefa jej sztabu; księcia warszawskiego i króla saskiego w jednej osobie - Fryderyka Augusta brata Napoleona a króla Westfalii Hieronima, dowódcę skrzydła Wielkiej Armii szykującej się do pochodu na Rosję, a z nim całą wielką i barwną świtę towarzyszących mu generałów i dostojników dworu francuskiego. Widziała też ulica odwrót jej żałosnych resztek i zobaczyła zwycięzcę - cara Aleksandra I, który w 1813 r. spotkał się w naszym mieście ze swym sprzymierzeńcem królem Prus.

      Więcej informacji o ulicy posiadamy z późniejszych czasów. Przed 1820 r. dom pod numerem 187 wraz z apteką był w posiadaniu Jana Henkiela, a w 1821 r. przejęła aptekę wdowa po Henkielu - Julianna i wydzierżawiła ją Janowi Rochlińskiernu z Warszawy. Po jej śmierci spadkobiercy odprzedali aptekę wraz z domem Bogumiłowi Jenszowi, poprzednio aptekarzowi z Jarocina. W 1871 r. choć stary Jensz jeszcze żył, aptekę prowadzili jego synowie Julian i Adolf. Potem posiadał ją Rygier, a od 1888 r. Stanisław Wołoszyński, choć apteka nadal uparcie nazywana była "apteką Jenszów". Przed pierwszą wojną światową apteka, już H. Makarczyńskiego i M. Sydora, znacznie poszerzyła asortyment, głównie o “środki techniczne”. W pierwszej ćwierci ubiegłego wieku, w wynajętym na ten cel prywatnym domu, mieścił się na ulicy Wrocławskiej Urząd Konsumpcyjny. Kupiec starozakonny Abraham Nelken reklamował posiadane na składzie doskonałe cytryny po “60 groszy sztuka”, namawiając usilnie do zakupu od razu większej ilości. Sprzedawali na licytacji “kamienicę z zabudowaniami zatylnymi”. spadkobiercy Salikowiczów , żądając za nią 19.033 złotych i pół grosza. Ogłaszał się też nowo osiadły złotnik i jubiler Johan Schingele, który sprzedawał swe wyroby w dużym wyborze, ale i przyjmował “różne obstalunki, które w gustownym i modnyrn kształcie odrabiać” deklarował. W 1823 r. pani Józefa Bobrowa, mieszkająca “w miejscu przyzwoitym, w domu Pana Sidorowskiego” ogłaszała, że przyjmują na stancję “oficjalistów lub Studentów, za mierną cenę pieniężną”. Dwadzieścia lat później, za zgodą władz szkolnych Henryk de Deybel (mieszkający w domu siodlarza Kaja) otworzył “instytut prywatny naukowy płci męskiej” przygotowujący uczniów “chcących się dostać do Gimnazjum lub Szkoły Obwodowej”. “Majster Professyi Szewskiej Józef Fitterer” przeniósł się tu z Warszawskiej i ogłaszał swe usługi “różnej wybornej roboty Męskiej”. Żyd Dinte reklamował się jako introligator, a Ludwika Jonas jako akuszerka.

      W latach czterdziestych w domu pani Ejzelin reklamował się Teodor Willnow z Berlina jako ”Malarz Portretowy i Daguerotypista, robiąc wszelkie portrety nadzwyczaj podobne rnetodą pana Daguera uzupełniane własnym kunsztem”. W tym samym roku, w domu pod numerem 174 Wolf Saks “optykus”, zajmował się szlifowaniem wszelkich szkieł optycznych. jak: “okulary, monokle, lorynetki, mikroskopy, peryskopy itp.”. Pan T. Vollert,

      "Rękawicznik i Bandarzysta”, oferował przedmioty od “passów dla Rypturzystów” do "innych rzeczy do wygody służących, jak poduszki, spodnie i rękawiczki jelonkowe, a także długie i krótkie rękawiczki wyglansowane do nadchodzącego karnawału”. Listę tych ogłoszeń z ubiegłego wieku zamyka "Dzwonolej Mosiężnik W. Richter", który za umiarkowaną cenę oferował na sprzedaż bogaty wybór różnych “dzwonów kościelnych, zegarowych i dzwonków dźwięcznie nastrojonych, jak również sikawek ogniowych i ogrodowych paryskich patentowanych - sztuka po rb. 4”.

      Znacznie więcej informacji, dzięki "Kaliszaninowi", pochodzi z ostatnich trzydziestu lat minionego stulecia. Wiemy więc, że w 1871 r., obok księgarni Juliusza Mittwocha (działającej od 1863 r., znanej z fortepianu, na którym kupujący nuty mógł sobie przegrać), otworzono na Wrocławskiej drugą księgarnię Jakuba Fingerhutha. Firma Fingerhuth była w Kaliszu dobrze znana. Istniała 0d 1859 r. jako zakład. fotograficzny i sklep galanterii, prowadzona we własnym domu przez S. Fingerhutha, zmarłego w 1874 r. Spadek po nim przejął syn księgarza. “Tata” Fingerhuth, mający zakład w rynku, przeniósł go w 1871 r. na Wrocławską, gdzie wybudował specjalną "altanę" do zdjęć, ulepszył laboratorium, pozwalające tu wykonać zdjęcia na porcelanie i szkle. W tym samym roku Jakub Fingerhuth - syn, otworzył koło mostu Kamiennego czwartą w mieście księgarnię - po Hurtigu i Grabowskim na Toruńskiej i Mittwochu na tej ulicy Księgarnia miała czytelnię polską i niemiecką, prowadziła prenumeratę pism krajowych i zagranicznych, sprzedawała materiały piśmienne oraz prowadziła “ekspedycję gazet, sprzedaż tytoniu i cygar, herbaty i galanterii”. Firma ta występowała jako spółka “Fingerhuth i Lubelski” , a od jesieni 1879 r. już jako “J Lubelski.”

      W 1871 r. otwarto przy Wrocławskiej pierwszą na niej cukiernię K. Hildebrandta. Firma była stara, działała najpierw w rynku, gdzie ustąpiła miejsca składowi win A. Heinsa, później przeniosła się na Łazienną do domu Blocha. Karol Hildebranat prowadził firmę przez 11 lat i w 1882 r. sprzedał cukiernię K. Frankemu, który lokal wyrestaurował i znacznie powiększył. Obok tak poważnych firm były na tej ulicy i mniej poważne "przedsiębiorstwa”, jak ganiona w “Kaliszaninie” tzw. “loteria bez przegranej”, gdzie przy kapeli złożonej z trzech Żydów, w brudnej izbie i tłoku wszelka biedota, żołnierze i uczniowie naciągani byli w głupi a bezwzględny sposób. Gazeta żądała usunięcia tego procederu.

      Ulica tętniła życiem. Pan F. Arndt polecał mieszkańcom znakomite piwo z kaliskiego browaru Weigta. W domu pana (pani?) Gross zamieszkały tam “pieczętarz” L. Skórnik zachwalał swe wyroby. Z kolei w domu cukiernika Hildebrandta bracia Król, muzycy dobrze znani w Kaliszu i jego okolicy tak oto ogłaszali swe umiejętności: “Nasz komplet tak pod względem muzycznego uzdolnienia, jak i odpowiedniej liczby osób, znany jest Szan. Publiczności i z chlubą to wyznajemy zaszczycany Jej względami”. Zespół grywał w cukierni parkowej i na licznych zabawach i balach w mieście.

      Cały ten barwny i ruchliwy, bardzo różnorodny i żywy świat ulicy Wrocławskiej w sierpniu 1914 r. legł w gruzach. Nie ostał się na niej ani jeden cały dom. Odbudowa zaś przychodziła z ogromnym trudem, choć wbrew pozorom postępowała stosunkowo szybko. Wśród ruin zawalających ulicę i usuwanych intensywnie przez “roboty miejskie”, od 1916 r. powstawały pierwsze domy, a w nich reklamowały się nowe już firmy. W 1920 r. rozpoczął pracę zakład fotograficzny "Czary", prowadzony przez “uzdolnionego fotografistę” z Warszawy. Rok później ogłaszała się już, znana przez cały okres międzywojenny, firma A. Ulrycha, oferująca swym starym i wypróbowanym klientom doskonałe wina, wódki, koniaki, delikatesy i towary kolonialne. Na rogu ulicy św. Stanisława usadowiła się także znana firma “Radio” T. Malanowskiego, polecająca wielki wybór radioodbiorników, głośników, akumulatorów - słowem najmodniejszego wówczas sprzętu radiowego.

      Na Wrocławskiej mieściła się także w okresie międzywojennym firma “Cecylia”, sprzedająca stroje gimnastyczne, "koszulki futbolowe", mundury harcerskie i gumowe płaszcze, wówczas arcymodne.

      I znów wszystko się skończyło w 1939 r. Zniknęły żydowskie firmy, wysiedlono i wydziedziczono Polaków, a ulica przybrała charakter "Nur für Deutsche".

      Po wyzwoleniu nie powróciła już do swego dawnego charakteru, choć w dalszym ciągu była ona częścią starego kaliskiego deptaka, czyli trasy Ratusz-Rogatka.(...) Zmianą, która istotnie wyszła ulicy na dobre było wyeliminowanie niemal całkowicie ruchu kołowego. Dziś ulica przyciąga bibliofilów i czytelników do dwóch księgarń - Literackiej, prowadzonej od lat przez panią Halinę Biesiadę, oraz Naukowo-Technicznej, kierowanej przez jeszcze bardziej znaną panią Barbarę Majchrzak. Przychodzą na ulicę także filateliści zaopatrujący się w swoim sklepie w najnowsze znaczki. (...)