Nad Babinką

str166.jpg (53520 bytes)      Poprzednią balladę zakończyliśmy wędrówką po mieście w obrębie dawnych murów obronnych. Ale Kalisz, podobnie jak wiele innych miast, miał swe życie również i poza nimi. Warto mu się przyjrzeć, bowiem obfitowało w wydarzenia nie mniejszej, wagi niż wewnątrz murów. Z czasem zresztą mury przestały odgrywać jakąkolwiek rolę. Wyjdźmy zatem poza mury, nad brzeg Babinki.

      Zacznijmy od "głowy", czyli od kaliskiego zamku, od miejsca, gdzie dziś stoi Liceum Asnyka. Już na najstarszym planie miasta jest tu kilka charakterystycznych punktów. Tuż za murami mocno już podówczas zniszczonego zamku leżało Świńskie Targowisko z budynkiem niewiadomego przeznaczenia. Tu właśnie w miejscu handlu trzodą, bezrozumne wieprze bez szacunku dla powagi starościńskiego gmachu i obronnych murów miasta tak długo i uparcie ryły z upodobaniem pod nimi, że aż groziło to zawaleniem. Sprawę rozwiązano w ten sposób, że niezbyt skłonne do subordynacji wieprze przeniesiono w inne miejsce, daleko od zagrożonych murów, na dzisiejszy plac 1 Maja.

      Dalej u wylotu dzisiejszej Szklarskiej, znajdował się jakiś duży ogród, a u wylotu ulicy św. Mikołaja (Kanonickiej) obok baszty, stały dwa domy. 0d Bramy Piskorzewskiej aż do ulicy Złotej stały jakieś drewniane domy, a wśród nich wyraźnie lazaret wojskowy. Kiedyś była tu też stara strzelnica bractwa kurkowego, potem wydzierżawiona na szlachtuz, inaczej, rzeźnię. Również za murami miasta stał ,jak pamiętamy, domek kata miejskiego.

      Tym to terenem leżącym za murami interesowali się już Prusacy. Umyślili nawet poszerzyć miasto w tę stronę po uprzednim wyburzeniu bezużytecznych murów miejskich. Nie zrealizowali jednak tych projektów, nie zrobiły też tego władze polskie w czasie Księstwa Warszawskiego. Dokonano wówczas tylko tyle, że rozebrano w większości stare mury, stwarzając możliwości zabudowy pasa ziemi nad brzegiem Babinki.

      Nadrzeczna okolica doczekała się istotnych zmian dopiero w czasach Królestwa Polskiego. W ramach wielkiej akcji porządkowania i upiększania miasta, postanowieniem księcia namiestnika Zajączka z 1821 r. wzdłuż Babinki wytyczono promenadę wysadzaną drzewami.

      W pierwszej połowie XIX w. pojawiły się przy ulicy budynki stanowiące własność miejscowej gminy żydowskiej. Tuż przy wylocie ulicy św. Mikołaja, ku Złotej, stanęła rytualna łaźnia, czyli mykwa, a dalej przy wylocie Piskorzewskiej powstał w 1837 r. szpital żydowski ufundowany ze składek gminy. Plac i dom na ten cel zakupiono od Mikołaja Korytkowskiego, a inicjatorem i głównym opiekunem powstającego szpitala był znany filantrop i bankier Ludwik Mamroth. W latach osiemdziesiątych przybył tu także, również żydowski, szpital zakaźny położony między głównym szpitalem a wspomnianą mykwą.

      W połowie minionego wieku u wylotu Kanonickiej, jak wynika z ówczesnej ryciny, stał jakiś budynek, najpewniej przemysłowy. być może była to któraś z ówczesnych garbarni. Na planie z 1825 r. natomiast widoczny jest budynek fabryczny w miejscu, gdzie Babinka łączyła się z głównym korytem Prosny. Przypuszczalnie była to stara garbarnia Fryczego. Wtedy to interesująca nas ulica nazywała się "Ponad Murami".

       W drugiej połowie ubiegłego stulecia ulicę nazywano już "Nadwodną". Przy Nadwodnej, w domu Niniewskiej, stojącym przy moście Ogrodowskim, miał przez pewien czas swą kancelarię znany w mieście redaktor "Kaliszanina" i historyk miasta - Adam Chodyński.

      Ze znanych firm należy wymienić hurtownię wapna Ewy Welcman położoną na tyłach gmachu gimnazjum i obok niej zlokalizowaną "Pralnię Wiedeńską" Berty Strange, która zapewniała w ogłoszeniu, że "pranie i prasowanie odbywa się jedną tylko ręką, z wyjątkiem wyżymaczek, żadnych maszyn ani szkodliwych ingrediencji nie używa się, o czym Sz. Publiczności na miejscu osobiście przekonać się raczy". Zważywszy, że działo się to w 1882 r., aż trudno uwierzyć, że usługę wykonywano w ciągu 24 godzin, a w razie potrzeby nawet 12 godzin, na dodatek upraną bieliznę odstawiano do domu klienta.

      Nie można w tym miejscu pominąć milczeniem rzeźników. Tu bowiem, na tyłach dawnego klasztoru kanonickiego, nad rzeką przy domu Fryczego, zaczęto w 1883 r. budować tzw. "wielkie jatki". Zajęły one przestrzeń od tegoż domu po wylot Szklarskiej, ku rozpaczy miłośników przeszłości przesłaniając cały odcinek kazimierzowskich murów miejskich. Później, obok jatek mogli sprzedawać mięso okoliczni chłopi w dni targowe, byleby było ono zbadane i w kawałkach nie mniejszych niż 1/4 funta. Małe jatki, nie tylko ze względu na ich wielkość, ale również na towar w nich sprzedawany, głównie drób, mieściły się obok dużych w drewnianym, parterowym budynku. Lecz jedne i drugie nie stanowiły udanych tworów architektury, a czystość i porządek wokół nich były przedmiotem nieustannych krytycznych uwag. Jatki zniknęły ostatecznie w czasie ostatniej okupacji. Oprócz nich znajdowały się tu jeszcze jatki żydowskie z koszernym (czyli dozwolonym przez religię) mięsem, na tyłach synagogi, przy wylocie Złotej. I one podzieliły los poprzednich.

      Sierpień 1914 r. wyjątkowo łagodnie obszedł się z Nadwodną. Poza zniszczeniem okolicy dawnego Rosmarku reszta ulicy szczęśliwie ocalała.

      W okresie międzywojennym przybył na Nadwodnej nowy obiekt - dworzec komunikacji autobusowej. Służył on miastu do lat siedemdziesiątych, kiedy to przy dzisiejszej Wrocławskiej, dzięki nieugiętej woli byłego dyrektora oddziału kaliskiego PKS-u Bronislawa Rychela, pobudowano nowy.

      Ale największe i najtragiczniejsze zmiany nastąpiły tu podczas ostatniej okupacji. Zamuloną i od lat stanowiącą przedmiot narzekań władz miejskich Babinkę zasypano używając do tego między innymi... książek polskich oraz żydowskich ze zbiorów bibliotecznych miasta! Tym sposobem zlikwidowano szpetny i cuchnący kanał, ale i zrealizowano okrutny plan wyniszczenia dorobku literackiego i kulturalnego całych pokoleń. Przypomina o tym płyta z odpowiednim napisem zamieszczona na plantach.

      W tej sytuacji nazwa "Nadwodna" straciła swój sens. Zniknęły przy okazji wszystkie obiekty żydowskie, a więc mykwa, jatki, zmieniono i przeznaczono na inne cele dawny szpital żydowski, gruntownie przerobiono na cele świeckie budynek wyższej szkoły religijnej (jeszybotu), rozebrano synagogę, a przez likwidację kilku szpetnych domków wokół nich utworzono mały plac.

      Po wyzwoleniu ulicy nadano imię Marcelego Nowotki. Zasadniczo zmieniła ona też swój charakter. Planty, budzące początkowo wiele zastrzeżeń, przyjęły się: dzisiaj tworzą ładny pas zieleni. Likwidacja jatek odsłoniła widok na stare mury obronne i pozwoliła na urządzenie przed nimi ładnego skwerku. Zniknął też stale panujący wokół jatek bałagan. Wyniosło się również z ulicy wiele małych, ciasnych warsztatów i handelków, kiedyś stanowiących naturalne zaplecze odbywających się niedaleko targów. Zniknął bezpowrotnie, do niedawna jeszcze funkcjonujący, postój konnych dorożek, dodający ulicy specyficznego smaczku i... zapaszku.

      Na miejscu zburzonej synagogi powstał typowy dla stylu lat pięćdziesiątych Dom Partii, siedziba kiedyś miejskiej i powiatowej, a obecnie wojewódzkiej instancji partyjnej. W przerobionym przez okupanta jeszybocie długi czas mieściła się komenda miejska Milicji Obywatelskiej, przeniesiona później na Jasną. Obecnie w budynku posiadają swoje lokale Komitet Miejski PZPR, Zarząd Wojewódzki ZSMP, Biuro Turystyki Młodzieżowej "Juventur". W chwili obecnej ciągną przez nią nieprzerwanie setki samochodów i autobusów, przy Liceum Asnyka znalazły miejsce na swój postój taksówki. Na plantach przechadzają się staruszkowie, słychać krzyk bawiących się dzieci. Upodobały je sobie Cyganki, wróżące prześwietną przyszłość z rąk i kart wszystkim tym, którzy jej jeszcze nie znają. Ulica już nie ta, co dawniej. A szkoda.