O ,,Drezdeńskim'' i innych, czyli coś dla ciała...

str84.jpg (65189 bytes)      Przeniesienie w XVII w budynku poczty z ulicy Mariańskiej na główny trakt miasta, tuż przy Bramie Toruńskiej podyktowane było zapewne między innymi wygodą pasażerów. Stąd właśnie z miejsca postoju dyliżansów powszechnego przez lata środka lokomocji po kraju i świecie - mieli oni do najbliższego miejsca odpoczynku po niełatwej - co tu mówić - podróży przysłowiowych kilka kroków. Jeśli bowiem nie zatrzymywali się u rodziny czy znajomych, korzystać musieli z zajazdów, licznie usytuowanych przy ulicy Przygrodzkiej (Grodzkiej). To właśnie dzięki nim, przemienionym następnie w hotele, zawdzięczała ulica swój rozkwit. w 1835 r. Podczas pamiętnego zjazdu monarchów, zamieszkało w nich wielu znakomitych gości. Trzydzieści lat później stały tu trzy hotele, dwa dalsze zaś na ulicy Garbarskiej, będącej przedłużeniem Przygrodzkiej.

      Ale nim stanęły tu hotele, działy się od wieków rzeczy dziwne i barwne. W XIII w. jej bieg, do dzisiaj generalnie nie zmieniony, wyznaczał z jednej strony najstarszy murowany kościół pod wezwaniem św. Mikołaja, z drugiej starościński zamek. To od niego właśnie przyjęła ulica nazwę Zamkowa. W XVII w. zmieniono ją na Przygrodzką, a w czasach nam bliższych na Grodzką.

      0d niemal samego początku istnienia ulica zamieszkiwana była przez co godniejszych mieszkańców miasta. Gdy zamek służył między innymi za więzienie dla “jedynie dobrze urodzonych”, w jego pobliżu, w drewnianych i murowanych dworkach mieszkali “panowie suscespanci grodzcy”, przeważnie okoliczni ziemianie, niejako “z urzędu” zmuszeni do zamieszkania w mieście. W 1608 r. stał tu na przykład dom “wielmożnych Kobierzyckich”, rodziców znanego później historyka, wojewody gdańskiego, którego pośmiertny nagrobek znajduje się w kościele św. Mikołaja. Sto lat później mieli tu swe kamieniczki “dobrze urodzeni” i “sławetni”, czyli mieszczanie, jak na przykład Kazimierz Myśliński, jejmość panna Teresa Borysławska, sam “wiceregens grodzki kaliski” Kąsinowski, drukarz Andrzej Dworecki i inni.

      U schyłku Rzeczypospolitej szalejący przez trzy dni pożar pozostawił na ulicy jedynie - co za widomy cud poczytywano - kościół św. Mikołaja i, co chyba cudem też istotnie być musiało, drewniany dworek Witowskich. Pozostała część ulicy - wraz ze starym zamkiem i mieszczącym się w nim archiwum kancelarii grodzkiej - doszczętnie zgorzała

      Pewne próby przebudowania ulicy podejmowali Prusacy, pragnąc na przykład wykorzystać jakoś ruiny zamku i place postarościńskie, ale zarówno w czasach ich panowania, jak i w czasach Księstwa Warszawskiego, niewiele się tu zmieniło. Dopiero zajazdy i hotele przekształciły tę ulicę w atrakcyjną pod każdym względem.

      Najbliżej Szkoły Wojewódzkiej stał Hotel Drezdeński, własność Thana, a na przełomie XIX i XX w. Henryka Biskupskiego. Hotel znany był też z restauracji, gabinetów i piwiarni z piwem Haberbuscha. Obok, jego konkurent Oleszkiewicz postawił Hotel Lipski, któremu w 1876 r. złej sławy przysporzyło samobójstwo 18-letniego ucznia J. Dobrskiego, który jak podawała ówczesna prasa - “z miłosnych i szkolnych kłopotów" zastrzelił się w jednym z pokojów. Nadszarpniętą reputację próbowano ratować wyborną kuchnią mistrza Matuszewskiego. Z niewielkim jednak skutkiem, skoro następny nabywca hotelu Władysław Trąbczyński - właściciel browaru z Tyńca - zamienił nazwę na Hotel Polski. Następni jego gospodarze Józefowicz, a po nim “znany hotelista” z Częstochowy Skupiński unowocześnili wnętrza, a ten ostatni nawet w stajniach “żłoby higieniczne” zainstalował. Trzeci z kolei, Hotel Saski Klemensa Krzepisza, słynął był ze “światła elektrycznego”, co było ogromnym wydarzeniem zważywszy, że w powszechnym użyciu było oświetlenie gazowe. Znajdowała się w nim też bogato ozdobiona sala balowa i restauracja. W początkach naszego wieku minęła moda na niemieckie nazwy, czemu nie należy się skądinąd dziwić. W 1910 r. stał na Grodzkiej hotel "Victoria", a w 1922 r. Stanisław Przybylski otworzył Hotel Francuski. Uchodził kiedyś Kalisz za miasto atrakcyjne tak pod względem handlowym i turystycznym, jak i rozrywkowym. Przybywali doń liczni kupcy, handlarze, bogaci przemysłowcy. Przyciągał Kalisz urokiem starych uliczek, krajobrazowym parkiem, Prosną, mostami. Bogate ziemiaństwo po sielsko-wiejskich miesiącach szukało rozrywki w bądź co bądź "gubernialnym mieście". Mamy na to wiele dowodów. między innymi bohaterowie Nocy i dni Marii Dąbrowskiej zatrzymywali się w Hotelu Drezdeńskim. I może przez długie, długie lata byłaby Grodzka “hotelową” ulicą, gdyby nie przeprowadzenie przez Kalisz kolei żelaznej i usytuowanie jej dworca po przeciwnej stronie miasta, daleko poza centrum. Oj, przeklinają hotelarze, przeklinali. Niemalże z dnia na dzień opustoszała ulica, a nieliczni wierni zarówno dyliżansom, co i “swym” hotelowym pokojom goście nie mogli zatrzymać naturalnego biegu historii. Reszty dokonało zniszczenie miasta w 1914 r. Po wojnie, na krótko, ulica na nowo odżyła gwarem hotelowych gości, choćby wspomnianym Francuskim, ale daleko im było do dawnej atrakcyjności.

      W latach międzywojennych próbowano tu jeszcze stworzyć “centrum rozrywki”, otwierając “lokale dancingowe”. Znany był “Louvre”- sala balowa Józefa Kielera, powstała na miejscu poprzedniej “Cafe Imperial”. Reklamowy był tu bar angielski z “napojami na lodzie Mixes”, grała “sensacyjna” pięcioosobowa “Jazz-orkiestra”, co dzień wieczorem organizowane były “souper dansant”, a w niedziele i święta “Five o'clock tea”. Nie rezygnował właściciel z żadnych możliwości uzyskania klienteli i tak reklamował w prasie swój lokal:

“Piękną i przewiewną salę
Codzień (?) “Dansingi” i Maskowe Bale
Wyborne wódki, likiery i wina
Wytworną kuchnię, aż się bufet zgina!
Przednie zakąski, obiad czy kolacje
Dobrze, tanio, szybko i smacznie!
Zewsząd więc każdy do “Louvru” umyka
bo w “Louvrze” gra nawet najlepsza muzyka".

     Lata mijały. Z  "Louvre” zniknął szyld, na jego miejsce pojawił się “Moulin Rouge” z niemniej ciekawym programem. A co! mógł mieć Paryż, mógł też mieć i Kalisz!

      Choć przez lata całe odwiedzało Grodzką towarzystwo przeróżnego autoramentu od wytwornej arystokracji, poprzez mieszczaństwo i ziemiaństwo, a skończywszy na bez grosza przy duszy różnych przypadkowych poszukiwaczach przygód - cieszyła się ulica opinią spokojnej. Ówczesna prasa nie odnotowywała prawie w ogóle awantur, bijatyk, czy burd. Może to wpływ stojących przez długie lata na Grodzkiej koszar granatowej policji? Dziś po światowym życiu pozostały jedynie wspomnienia najstarszych mieszkańców miasta. Spostrzegawczy przechodzień zauważy jeszcze gdzie niegdzie szklane daszki nad wejściami, szerokie paradne hole w często wąskich budynkach. Dzisiejsza Grodzka, uśpiona i zadumana, rozbrzmiewa jeszcze jedynie gwarem młodzieży szkolnej I Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Asnyka, którego gmach powstał jeszcze w latach Królestwa Polskiego, kiedy to na miejscu starościńskiego zamku wybudowano Szkołę Wojewódzką. Szacowna to szkoła i szacownością swych wychowanków do dziś się szczycąca. Przed kilku laty, staraniem prężnego i zakochanego w swej “starej budzie” Koła Asnykowców, ustawiono przed wejściem na dziedziniec szkoły, wzorem pierwotnym niemalże, szeroką bramę z żelaznym ogrodzeniem.

      Tradycje hoteli i samej ulicy starał się jeszcze podtrzymać do niedawna niewielki i ledwo zauważalny Hotel Grodzki. Nie ma już Grodzka szczęścia do hoteli. Jej rola na tym polu minęła bezpowrotnie. Dziś swym charakterem przypomina hotel, a raczej dawne pokoje do wynajęcia, Dom Aktora na pobliskiej Szklarskiej, ale to już jednak nie to co dawniej. Ulica chyba pozostanie już taka, jaką jest dzisiaj: spokojna, cicha, jakby zadumana nad własną, kiedyś tak barwną przeszłością. Może zazdrościć swym często dużo młodszym “siostrzycom” współczesnych karier, a chyba tylko dlatego, że liczy sobie kilka wieków zgodnie i pogodnie przyjmuje zasłużoną emeryturę po latach męczącej jednak roli reprezentantki “światowego życia”.