O Kazimierzowskiej

str118.jpg (47914 bytes)      Inną z kolei ulicą. której losy związane są bezpośrednio z powstaniem i rozwojem zabudowań klasztornych OO. Franciszkanów, była ulica Kazimierzowska. Kościół i klasztor usytuowane zostały tuż przy wałach obronnych zrazu drewnianych, sto lat później już murowanych. Te drugie miały powstać podobno z inicjatywy samego "wielkiego budowniczego" Kazimierza Wielkiego - stąd też mamy wyjaśnienie pochodzenia nazwy ulicy. Ale nim do tego doszło, w pobliskiej Prośnie wiele wody upłynęło.

      Na planie Hipolita Politalskiego, z 1785 r. interesujący nas wycinek miasta wygląda dość nieciekawie. Teren dzisiejszej ulicy biegł wzdłuż murów miejskich, za którymi nie było wówczas niczego, poza mostem przy Bramie Wrocławskiej. Mury ówczesne dochodziły do narożnika kościoła franciszkańskiego. Na straży tego odcinka stała okrągła baszta Wielka, przy ujściu Babinki do głównego koryta Prosny, a od strony dzisiejszego parku - baszta z furtą, czy, jak się dziś przyjmuje, oryginalnie rozwiązaną basztą, którą wypływał z miasta ściek - ślad po dawnym korycie przechodzącym kiedyś przez miasto.

      0d strony Kalisza dominował zdecydowanie duży kompleks franciszkański i rozciągające się wokół niego ogrody zakonne. Ta zieleń stała się ochroną w czasie wielkiego pożaru w 1792 r., z którego ocalało kilka domów koło klasztoru.

      Kiedy w 1790 r. Komisja Dobrego Porządku nakazała rozebranie mocno sfatygowanej Bramy Wrocławskiej, pierwszy krok na drodze do powstania nowej ulicy został uczyniony. Reszty dokonali Prusacy, którzy po wytyczeniu nieopodal, za rzeką reprezentacyjnej Alei Józefiny, chcieli mieć zagospodarowany również drugi brzeg i w tym celu rozebrali mury obronne na całym odcinku. Jednakże powstanie ulicy z frontami domów skierowanymi ku rzece nastąpiło chyba nieco później, przypuszczalnie w czasach Królestwa Polskiego. Na planie Nahajewicza z 1825 r. widać wyraźnie, że odcinki: od mostu do kościoła franciszkańskiego i od ulicy Sukienniczej w stronę parku są już zabudowane.

      Wprawdzie kiedy zbudowano most Kamienny, brzegi rzeki ocembrowano płytami kamiennymi aż po folusz, ale widać później nie dbano o brzegi z taką starannością, skoro w 1871 r. skarżył się "Kaliszanin", że woda i czas zrobiły takie wyrwy, że aż zerwał się wysoki brzeg przy ulicy, zwanej wtedy Rybną, tak iż groziło to zawaleniem domów Bentkowskiego i Grabowskiego, a kilka innych porządnie podmokło. Rychło też ulicę uporządkowano, umocniono brzegi, wyłożono chodniki - bruk. a od strony rzeki odgrodzono ją drewnianymi barierami. Stary, tak długo i silnie wtopiony w dzieje miasta kościół franciszkański, w okresie Królestwa Polskiego omal nie zmienił swego przeznaczenia. Nie chodzi tu wcale o to, że już Prusacy uczynili z niego więzienie, a Rosjanie szykanowali zakonników, dążąc do likwidacji starego zakonu. Tym razem zawinił biskup kalisko-kujawski Józef Koźmin. Zamyślił oto ksiądz biskup założyć w Kaliszu seminarium, a na kościół i pomieszczenia dla alumnów wybrał kościół i część pomieszczeń pojezuickich. Wiedział, że pojezuicki kościół od dawna był w rękach ewangelików, ale wiedział również, że w klasztorze franciszkańskim było już tylko pięciu zakonników, i że kościół zakonny był w dość opłakanym stanie. Postanowił więc z ewangelikami zawrzeć umowę - w zamian za kościół pojezuicki oddać im franciszkański. Nie wziął jednak biskup pod uwagę przywiązania wiernych do swej świątyni. Kiedy w maju 1824 r. zjawił się biskupi wysłannik, aby franciszkański kościół "odtradować", czyli niejako "odświęcić", został wyrzucony ze świątyni przez pobożne tercjarki, a wdowa po szewcu, krewka pani Bibrowiczowa czynnie znieważyła biskupiego sługę. Zaniepokojeni losem kościoła okoliczni mieszkańcy, a także skrzyknięci ku pomocy chłopi z Rypinka, Rajskowa i okolicznych wsi, otoczyli świątynię strażami, a nawet wznieśli barykady, aby bronić go silą, gdyby zaszła taka potrzeba. Wobec takiej postawy wiernych, projekt biskupa upadł, tym bardziej, że mieszkańcy złożyli w tej sprawie petycje na ręce miłościwie im panującego monarchy Aleksandra I, który specjalnym reskryptem, w sposób wielce dyplomatyczny chwaląc katolików za ich wierność i gorliwość w obronie kościoła, a protestantów za wstrzemięźliwość w jego przejmowaniu, nakazał zostawić stary kościół dotychczasowym użytkownikom.

      Podochoceni nabytą wiarą w swoje siły, wierni jeszcze bardziej aktywnie włączyli się w przebudowę ulicy i od strony rzeki zabudowano wreszcie domami stojący bezużytecznie skwer tuż przed kościołem.

      Długo ulica nie miała swojej stałej nazwy. Określano ją bardzo różnie, w zależności od potrzeby, może wyobraźni. Do okresu między wojennego używano nazw: Rybna, Rybacka, Nadwodna (choć już jedna takie miano nosiła!), Klasztorna, Franciszkańska, a nawet Rybny Targ. Nazwy te są oczywiste, wynikają z położenia ulicy; te natomiast, które związane są z rybami, dają się wytłumaczyć ich obfitością w pobliskiej Prośnie. Dzisiejsza nazwa natomiast jest świeższej daty i wzięła się od zachowanych na podwórcu zakonnym fragmentów kazimierzowskich murów.

      Wróćmy na moment do ryb w Prośnie, bo sprawa jest dość interesująca, a z dzisiejszego punktu prawie niewyobrażalna. Otóż, koryto rzeki stało się w pewnym okresie... magazynem rybnym! W specjalnie zbijanych skrzyniach z otworami trzymano w rzece uprzednio złapane czy specjalnie przywożone z innych rzek i stawów ryby, tak aby mogły być sprzedawane żywe. Skrzynie te jeszcze w połowie XIX w. stanowiły własność miasta i były wydzierżawiane, głównie kupcom żydowskim.

      Z tego to tytułu Komisja Dobrego Porządku pobierała czynsz. Nic tedy dziwnego, że w domu przy kościele działał znany w mieście magazyn soli sprowadzanej ponoć prosto z Wieliczki przez niejakiego Izydora Blocha.

      Najbardziej charakterystycznymi obiektami przy ulicy, zresztą cudem ocalałymi z pożogi roku 1914., były dwa domy - jeden stojący na rogu dzisiejszej Nowotki, drugi - tuż przy zabudowaniach klasztornych OO. Franciszkanów. W wielkim domu w pobliżu kościoła, zwanym domem Sztylera od nazwiska dawnego właściciela, w pierwszej połowie ubiegłego wieku mieściła się Dyrekcja Szczegółowa Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego, a pod koniec stulecia, Towarzystwo Kredytowe Miejskie. W tym też domu od 1911 r. miała swoją siedzibę Biblioteka im. Adama Mickiewicza. Biblioteka, podówczas miejska, działała do 1928 r. Jej zbiory ocalałe cudem w pierwszej wojnie, w czasie drugiej uległy całkowitemu zniszczeniu.

      Ulica Kazimierzowska nigdy nie należała do ruchliwych. Może to wina położenia, gdyż cała jej część od mostu Kamiennego po dzisiejsze planty nie była przez długi czas przejezdna. Faktem jest, że poza wspomnianym domem Sztylera, który w zniszczonym mieście nabrał znaczenia, i dwoma domami położonymi na rogu dzisiejszej Śródmiejskiej, dodając jeszcze narożnik z Sukienniczą, nie było tu nigdy ani znanych zakładów handlowych, ani jakiejś ważniejszej instytucji.

      Nie zmieniła ona zbytnio swego wyglądu w naszych czasach. Nadal należy do ulic spokojnych, szczególnie w części, gdzie mieszczą się redakcje "Gazety Poznańskiej", "Głosu Wielkopolskiego" i PAP-u. Jeszcze kilka lat temu pewien specyficzny rys wprowadzali na niej bilardziści, spotykający się w swoich salach. by rozegrać kilka partyjek "faraona". W dawnym domu Sztylera, na wysokości śluzy, w jednej z piwnic tworzy i pracuje Wiesław Oźmina - artysta rzeźbiarz, którego prace zdobią ściany i place Kalisza oraz innych miast województwa. Przy moście Kamiennym miejsce dawnych dorożek zajęły taksówki. Mimo tych, nieuniknionych przecież zmian cywilizacyjnych, zachowała Kazimierzowska swój niepowtarzalny urok i nastrój.