0 uśpionym piskorzu

Bogumił Kunicki - 0 uśpionym piskorzu      Różne losy przechodziły ulice śródmieścia. Jedne z latami rozwijały się w zawrotnym tempie, inne - stopniowo traciły swe pierwotne znaczenie, inne jeszcze, pomimo dogodnego usytuowania nigdy nie zdołały pozbyć się swego prowincjonalnego charakteru.

      Skręciwszy z Kanonickiej w Garbarską znajdziemy się po kilku krokach na Piskorzewskiej: uliczce wąskiej, ponurej, cichej i bez blasku. Zawsze taka była. Sąsiadujące z nią ulice: Wrocławska, Toruńska, Grodzka, Kanonicka czy rynek posiadały jakiś szczególny punkt, od którego pojawienia się rozpoczynał się ich rozwój. Był to ratusz, budynek poczty, hotele, kościół. Piskorzewska zaś mogła poszczycić się jedynie - jeśli to za chwałę w ogóle uznać można - drewnianym dworkiem miejscowego... kata. Kat, zwany nie wiedzieć czemu "małolepszym", mieszkał obok bramy Piskorzewskiej, już poza murami miasta, gdyż z zasady nie utrzymywano z nim towarzyskich kontaktów; zbyt wielką trwogę budził wykonywany przez niego zawód, choć był przecież jedynie etatowym pracownikiem miejskiej sprawiedliwości, wcale z niemałym wynagrodzeniem.
      Umieszczenie dworku w tym miejscu podyktowane było także względami higieny, jako że kat był jednocześnie hyclem usuwającym wszelką padlinę z miasta.

      Skąd się wzięła ta uliczka i skąd jej nazwa? Już w XV w. spotykamy w tym miejscu ulicę o nazwie Piskorzewska; zapewne wzięła się od obszernych pól leżących za murami, często zalewanych, mulistych i bagiennych, "piskorzewiem" zwanych, a to chyba dlatego, że piskorz - ryba smaczna acz dziwna - takie sobie właśnie miejsce do życia zwykła wybierać. I chociaż przy murach ulica zwieńczona była bramą to jednak aż do XIX w. - rzekę przebywało się to na łodziach, to brodem, widocznym choćby na mapie miasta z 1785 r.

     W latach dwudziestych XIX w. mieli tu swe domy również zamożni mieszczanie, nie dość jednak bogaci, skoro ich domy były w większości parterowe, kryte gontem, drewniane lub w pruski mur stawiane. Rzadko trafiała się piętrowa kamienica. 0 stanie poszczególnych posesji dowiedzieć się można z ogłoszenia, jakie przy okazji sprzedaży domu drewnianego z zabudowaniami Państwa Karzyckich (w separacji) ukazało się: "budynki te przystawione są do muru miejskiego i przeznaczone są ze strony Rządu do obalenia". Ze znaczniejszych posesjonatów wymienić wypada burgrabiego Sądu Pokoju Powiatu i Departamentu Kaliskiego Józefa Nieradzkiego, a także znanego w mieście patrona Trybunału Jana Mieczkowskiego. W 1836 r. na gruncie kupionym od Korytowskich, niedaleko rzeki, Żydzi - wspierani przez współwyznawcę bankiera Mamrotha - pobudowali dla siebie szpital. Z biegiem lat służył on także ludziom nie tylko mojżeszowego wyznania, choć właściwie oni przede wszystkim zamieszkiwali ulicę.

      Napływ Żydów datuje się gdzieś od lat czterdziestych zeszłego wieku. W 1843 r. dzierżawiony przez Szaję Sachsa dom, będący własnością żony "muzykusa" Katarzyny Etmajer (zapamiętajmy to nazwisko) i Balbiny Dąbkiewiczowej, przeszedł za długi w ręce Abrahama Izaaka Brokmana.

      W tym samym niemal czasie krawiec damski J. S. Mayzner "nowoprzybyły do Kalisza poleca się szanownej Publiczności ze swym nowo założonym warsztatem, w którym podług najnowszych Żórnali Lipskich odrobionem zostaje". Rok później ten sam, lecz już jako Majzner pisany, zawiadamiał, że w swym warsztacie utrzymuje "czeladź której podług życzenia dla własnych domów na wsiach lub miastach na prowincji, dla uskutecznienia tam zadanej roboty użyć można: za gust i akuratność której zaręczam". Potem w 1874 r. w domu tegoż Majznera zamieszkał założyciel szkoły muzycznej w Kaliszu Feliks Krzyżanowski, "Artysta Muzyczny". I jest to chyba jedna z ostatnich wzmianek prasowych o tej ulicy. Następne bowiem dotyczyły jedynie narzekań na brud, złe warunki sanitarne itp. Można oczywiście przyjąć za pewnik iż napływ znacznej ilości Żydów spowodował przeniesienie się polskiej i niemieckiej społeczności w inne punkty miasta. Na ulicy, prócz Żydów, pozostała jedynie miejska biedota, a o niej, cóż, nie warto już było pisać.

      Miała Piskorzewska swój handel i rzemiosło, choć nie rozwijały się one z takim rozmachem, jak na innych ulicach. W 1840 "aprobowany Mechanik" Majer Lubelski sprzedawał "różne wyroby fizyczne i chemiczne, jak: termometry (także do zacieru), barometry do wódek i foluszy", a nawet i "Lutterprób do próbowania odchodu". Z kolei lakiernik Karol Sznajder zapewniał, że przedmioty przezeń lakierowane "połysk podobny do lustra w całej swej okazałości okażą". Dawid Hertz zaś -"piekarz paryzki" - polecał swe bułki i "rogale najwięcej używane do herbaty i kawy", którymi handlował "za najpomniejsze ceny" nie w jatkach, a we własnym domu "każdego czasu, dnia i godziny".

      Jak wszystkie inne ulice miasta i Piskorzewska nie uniknęła swojego losu. Większość jej drewnianych domów, stojących tu stajni, obór, wozowni, drwalni i innych zabudowań spłonęła w sierpniu 1914 r. Podczas okupacji hitlerowskiej wysiedlono prawie całkowicie Żydów. Nie pozostały po nich nawet małe sklepiki, wąskie kramy, tanie jatki. Na ich miejscu, po wyzwoleniu, pojawiły się jakieś biura i instytucje, powodując naturalne obumarcie kramicznego charakteru ulicy. 0d wyzwolenia też nosi ona nazwę ulicy Waryńskiego.

      Czym jest dzisiaj ta ulica? Czy z uwagi na wąską jezdnię można ją jeszcze nazwać ulicą? Jest to raczej pasaż łączący rynek z plantami na Babinej. Ma ona jednak niewątpliwą zaletę: odsłania piękny widok na ratusz, co skwapliwie wykorzystują i fotograficy, i malarze, i ci wszyscy, którzy lubią błądzić cichymi zaułkami. Uśpiona, odpoczywa sobie po trudach przeszłości w samym środku miasta. Z rzadka tylko odwiedzają ją panie pragnące stać się jeszcze piękniejsze w nowo utworzonym salonie kosmetycznym, szukające nowego kapelusza, czy też jakiejś stylowej lampy.

      A gdzie tytułowy piskorz? Jeśli pozostał gdzieś w jej zakątkach, to z równym smakiem ucina sobie drzemkę. A jeśli wraz ze zlikwidowaniem pobliskiej Babinki odpłynął gdzie indziej, to zapewne tu już nigdy nie powróci.