O złocistym napoju z białą grzywą

Bogumił Kunicki - O złocistym napoju z białą grzywą      Słynął ongiś Kalisz piwem, trunkiem niezbyt mocnym acz smakowitym. Zasługa to ponoć Ludgardy, żony Przemysła II, która podczas którejś wizyty w Kaliszu zachęciła mieszczan, aby spróbowali swych sil w piwowarskim fachu. Nie trzeba ich było zresztą do tego długo namawiać. Darzyli bowiem swą księżnę miłościwą wielką. W krótkim czasie spostrzegli też, że piwo choć trunek nie najdroższy, to jednak dzięki ogromnemu na niego popytowi szybko ich kiesę brzęczącą monetą nabić może. Kolejne przywileje królewskie zezwoliły im na wyrób piwa bez żadnych dodatkowych opłat, a także na propinację, czyli szynkowanie w piwnicy ratuszowej znanych piw wrocławskich i gdańskich, a ustawa cechowa już w XVII w . zakazywała przywozu piwa i gorzałki do miasta również szlachcie i klerowi. Mimo tych wszystkich praw, przywilejów i nadań, mieli kaliscy piwowarzy konkurencję, a były nią "siły nieczyste" i... Kościół. Z pierwszymi jakoś sobie jeszcze można było poradzić. Karanie czarownic za "psowanie piwa" było na porządku dziennym, a kary bywały ciężkie, aż do spalenia winowajczyń na stosie włącznie. Gorzej było z konkurencją kościelną, ponieważ braciszkowie zakonni, a co ciekawsze, nawet i bogobojne zakonnice, praktycznie bez żadnych ograniczeń wyrabiali piwo, nie licząc alembików gorzałki. Duchowni nie płacili, w przeciwieństwie do świeckich obywateli, "czopowego", czyli podatku od trunków. Przybywało więc piwa w ilościach ogromnych. W 1774 r. kanonicy lateraneńscy wyprodukowali 437 garnców piwa, kanonicy de Saxia, zgromadzeni przy szpitalu św. Ducha - 133 garnce, kanonicy kolegiaty kaliskiej - 237 garnców, franciszkanki - 132 garnce, bernardyni natomiast rozbrajająco stwierdzili, że nie wiedzą, ile produkują piwa, a reformaci wytłumaczyli się, że mając klasztor na przedmieściu jurysdykcji miejskiej nie podlegają i żadnych opłat ponosić nie będą.

      A były to czasy kiedy browary, a jeszcze liczniejsze szynki, gospody i karczmy ciasno obsiadły ulice małego przecież wtedy Kalisza. Był to bowiem w istocie "złoty interes". W XVII i XVIII w. piwowarzy stanowili najsilniejszy cech, a ich przedstawiciele, obok piekarzy, kupców i rzeźników, zajmowali poczesne miejsce we władzach miasta. Jeden z nich, zmarły w 1777 r. Kazimierz Podbodowicz był wówczas chyba najbogatszym mieszkańcem Kalisza, skoro po swojej śmierci zostawił 6 kamienic, 2 domy, 3 browary, 1 plac pod budowę, a ponadto 28 świń i 5 krów. On też zostawszy "królem kurkowych", która to godność zwalniała od podatków, pomawiany był przez współczesnych, iż nie przez ołowianą, ale przez srebrną, albo i nawet złotą kulę, tytuł ten "wystrzelał".

      W latach 1680-1775 trzykrotnie wzrosła w mieście produkcja piwa, ale też dziewięciokrotnie wódki. Tę ostatnią "palili garncem" właściciele szynków, a nawet krawcy i piekarze. Browary i słodownie zlokalizowane były w środku miasta - w rynku, na ulicy św. Stanisława lub pod murami miasta. Opis Kalisza z 1778 r. mówi, że od bramy Łaziennej ku klasztorowi franciszkanów tyle było mielcuchów, że nawet w jednym miejscu zamiast muru miejskiego był... parkan od mielcucha.

      I tu rzecz ciekawa. Choć tyle było piwowarskich warsztatów, choć tyle znaczył sam cech i jego przedstawiciele, na planie miasta z 1785 r., ze "złotego wieku" miejscowego piwowarstwa - ulicy Browarnej, czy innej nazwy z piwowarskim fachem się kojarzącej, nie było. Nie wiadomo, czy był to wynik błędu popełnionego przez nieznanego kopistę, czy też istotnie taka ulica nie istniała. Cokolwiek jednak byśmy na ten temat powiedzieli, "ulica piwowarów" - Browarna - pojawiła się w Kaliszu dopiero w połowie ubiegłego wieku. Wówczas, niestety, fach piwowarski błyszczał już blaskiem mocno przyćmionym. Miejsce wielu cechowych mistrzów zajmować zaczęły wówczas dwa przemysłowe browary: Trąbczyńskiego w Tyńcu i potentata tej branży - Daniela Weigta, posiadacza dwóch browarów w mieście i jednego w tymże Tyńcu. Pozostałe zaś browary znalazły się daleko od dzisiejszej Browarnej.

      Nazwa tej ulicy pojawiła się, jak wspomnieliśmy wyżej, bardzo późno i oznaczała ulicę dwukrotnie dłuższą od dzisiejszej. Wiodła bowiem ona od ulicy Sukienniczej i zakręcała wzdłuż dzisiejszego Domu Rzemiosł (dawna ulica Poprzeczna), aby przez dzisiejszą Kadecką dojść do Łaziennej. Odcinek ulicy wzdłuż Domu Rzemiosł miał zwartą zabudowę od strony parku, a budynki sięgały skręcającej tu Prosny.

      Wyjaśnienie to jest potrzebne, bowiem w tej części ulicy, u jej wylotu do parku, zwanej, jak pamiętamy Szkocką, mamy pewien ślad po browarze. Oto w ogłoszeniu z 1829 r. o sprzedaży posesji po zmarłym Józefie Kosteckim wymienia się dwa domy, przy czym pierwszy "z mielcuchem, browarem, suszarnią, stayniami i wozowniami... nad rzeką Prosną, naydogodniey dla Fabrykantów położony...". Jest więc browar, choć ulica jeszcze Szkocka.

      W dziesięć lat później inne ogłoszenie po raz pierwszy wymienia ulicę o nazwie "Piwowarska", na której, po bankructwie garbarza Semelmanna, zlicytowano kamienicę murowaną, piętrową i garbarnię z pruskiego muru pod gontem, takąż stajnię i wozownię "przy starym murze miasta Kalisza". W garbarni były "statki do garbowania służące jako to Maszyna do tarcia kory, drybusy i inne...". Tak więc tym razem jest już Piwowarska, ale zamiast browaru jest... garbarnia.

      Nie znaczy to wcale, że na Browarnej nie było piwa. A jakże! Produkować nie produkowano, ale za to raczono się nim obficie; innymi bardziej szlachetnymi i mocnymi trunkami takie. Szczególnie słynny był dom na rogu Sukienniczej, od figurki na nadprożu zwany "Pod Krakusem" , w którym w latach siedemdziesiątych mieściła się znana restauracja Marcelego Gwiazdy , gdzie oprócz zacnych trunków serwowano ryby i kawior "sprowadzone wprost z Moskwy". W domu Kachelskich zaś najpierw Stanisław Rodenthal handlował winem, głównie węgierskim i francuskim ("szef poleca PT Publiczności "zieleniaczek" i "węgierskie miody"), a po nim otworzył tu w 1876 r. "bawarię" pod nazwą "Bufet Warszawski" niejaki pan J. Kaliski. Bliżej rzeki był ogródek Echausta, później Kubickiego, gdzie przy jadle i trunkach słuchało się muzyki i oglądało "występy artystyczne", takie jak "Człowiek bez kości" czy "Zespół gimnastyków Drzewieckich" Z Innych zakładów pośrednio związanych z trunkami, a mieszczących się przy tej ulicy. wymienić należy "fabrykę" Ludwika Kleczewskiego, produkującego korki i szpunty do beczek.

      Ale handlowano tu nie tylko alkoholem. Mieli tu bowiem swe siedziby meblarze. Znana była w mieście firma G.W Adama, będąca dużym magazynem mebli i składem luster. Po śmierci Moksza - meblarza, który wysyłał swe wyroby za granicę, była to najpoważniejsza firma w tej branży. W 1876 r. doszedł nowy magazyn mebli i luster pod firmą "J. Müller i S-ka". Była to rzeczywiście spółka rzemieślników , ale po roku rozwiązała się i zakład Müllera znacznie podupadł. W początkach naszego wieku był tu też zakład Abrama Rubina, mieszczący się w domu Reina a wyrabiający węgle drzewne do samowarów i żelazek.

      Aż przyszedł sierpień 1914 r. i Browarna podzieliła los śródmieścia. Po odbudowie zmienił się jej wygląd. Zniknęły wszystkie domy biegnące lukiem od dzisiejszego wylotu ulicy przy parku do Kadeckiej. Otworzył się w ten sposób widok na park. Jedyną pierzeję dawnej części ulicy tworzy dziś Dom Rzemiosł. Wydzielono koniec dawnej ulicy łączącej się z Łazienną i nazwano go, jakże słusznie, Kadecką od mieszkających opodal w XIX w. nauczycieli kaliskiego Korpusu Kadetów. Tak więc po pierwszej wojnie światowej straciła Browarna ponad połowę swej dawnej długości. Odbiło się to na znaczeniu ulicy. Owszem, jeszcze w czasie wojny w jednym z odbudowanych tu domów , były pracownik znanego a wtedy jeszcze zniszczonego hotelu "Europa". Józef Kursa otworzył kawiarnię pod nazwą "Gastronomia". Także znana firma kuśnierska J. Bigeleisena nie mogąc się doczekać odbudowy rynku, przeniosła się na Browarną. Ale była to tylko chwilowa koniunktura. Stopniowo ulica przycichała. Mało było tu handlu, także rzemiosło jakby przestało się nią interesować. Chociaż niezupełnie. W naszych już czasach rzemieślnicy dostawili do swego domu skrzydło na końcu Browarnej, przeznaczając je na biura Cechu Rzemiosł Różnych. Z drugiej strony przybył jeszcze nowy blok mieszkalny z przychodnią lekarską. I to wszystko.

      Po chmielu, mielcuchach i barach nie pozostało nic. Straciła Browarna swe piwo, stracili kaliszanie swój trunek. Dziś nie tylko na Browarnej daremnie szukać tego "złocistego napoju z białą grzywą". W samym Kaliszu nie znajdziesz Czytelniku żadnego browaru, a piwo sprowadzane z pobliskiego Ostrowa Wielkopolskiego naprawdę niewiele ma wspólnego z tym, do wyrobu którego tak mocno zachęcała księżna Ludgarda i z którego słynął ongiś Kalisz. A może to wina którejś z czarownic...?