Pejsy, chałaty... czyli o świecie minionym

Bogumił Kunicki - Pejsy, chałaty... czyli o świecie minionym      Niejeden z czytelników po przeczytaniu poprzedniej gawędy zapyta, skąd w Kaliszu i to niemal w samym centrum miasta znalazła się tak liczna społeczność żydowska, która z taką siłą potrafiła oddziaływać na, bądź co bądź, polską większość. Ano stąd, że jak długie i bogate są dzieje tego miasta, tak niemal od samego początku ludzie tej narodowości w nim przebywali, zawsze znaczną rolę odgrywając. Docierali na nasze ziemie już w X w., przykładem choćby słynny Ibrahim Ibn Jakub, podróżnik z mauretańskiej Hiszpanii, głoszący chwałę księcia Mieszka i jego kraju. Trudno nawet przypuszczać, żeby tenże Abraham syn Jakuba (bo tak brzmi bardziej swojsko jego imię) dotarł do dawnego, przedlokacyjnego Kalisza. Na pewno jednak byli tam jego pobratymcy. Byli i zajmowali wysokie pozycje jako mincerze i jako doradcy finansowi księcia, pomagając tu zdobywać fundusze na realizację ambitnych planów politycznych.

      Mieszkali wówczas gdzieś na dzisiejszym Rypinku, nie wśród gojów (czyli niewierzących) w grodzie, ale na tyle blisko, aby zawsze być pod ręką. W latach osiemdziesiątych XIII w. dobry Przemysł II zgodził się na sprzedanie im wzgórza na późniejszych Czaszkach, aby mogli założyć własny cmentarz. Czynsz za niego opłacany był przez gminę żydowską pieprzem, szafranem i innymi korzeniami. Forma zapłaty świadczyła i o bogactwie gminy, i o jej rozległych kontaktach handlowych. Tak więc, znany przywilej dla Żydów wydany przez księcia Bolesława Pobożnego w 1264 r. brał w opiekę ludzi bogatych i potrzebnych panującemu. Nie jest też rzeczą przypadku, że król Kazimierz Wielki rozszerzając wspomniany przywilej na Żydów w całej Polsce, dokument ten wydał w ręce kaliskiego Żyda Fulka. Tradycja utrzymuje również, że tenże król dał kaliskim Żydom przywilej na budowę w mieście murowanej synagogi. Oznaczałoby to, że byli oni osiedleni w mieście lokacyjnym, bezpieczni w obrębie miejskich murów. Dzielnica żydowska. zwana zwykle "Kanałem" (od przekręconego słowa "kahał", czyli gmina) rozciągała się wzdłuż murów miejskich. a jej granicę stanowiły ulice Wrocławska i św. Mikołaja. Główną ulicą była Złota, a przy Końskim Targu (o którym będzie jeszcze mowa) leżało centrum dzielnicy ze wspomnianą synagogą i szkołą. W początkach istnienia dzielnicy ulice Wrocławska, św. Mikołaja, część Piskorzewskiej i Złota od rynku zabudowane były domami chrześcijan, Żydzi mieszkali natomiast nieco w głębi, bliżej murów.

      Mieli kaliscy Żydzi przywilej nadany przez Zygmunta Augusta w 1555 r., potwierdzający prawo do zamieszkiwania w królewskim mieście Kaliszu i do uprawiania tu rzemiosła i handlu. Przywilej ten potwierdzali wszyscy kolejni królowie. Według niego mogli Żydzi zajmować w mieście tylko 6 domów, a za każdy następny płacić mieli grzywnę groszy rocznego czynszu. Już przed wydaniem tego przywileju, bo w 1540 r., mieli 11 domów, a więc o 5 więcej, niż na to zezwalano, w 1629 r. natomiast już 23 domy. Ilu ich zatem mieszkało w dzielnicy? W 1579 r. według podatku zwanego "pogłównym", czyli od głowy, było 170 osób, co wydaje się liczbą mocno zaniżoną. W połowie XVII w. szacuje się ich liczbę na około 400 osób, a spis ludności w 1789 r. obok 2,5 tysiąca chrześcijan ujawnił około tysiąca Żydów. Stosunki między nimi a ludnością chrześcijańską układały się poprawnie, daleko lepiej niż w wielu innych miastach. Owszem, i tu zdarzały się oskarżenia o szerzenie chorób, ale też wynikały one po części ze złego stanu sanitarnego dzielnicy. Niekiedy burdy antyżydowskie wywoływali studenci kolegium jezuickiego. Mieszkający w Kaliszu - były lekarz króla Zygmunta III Sebastian Śleszkowski wsławił się ciętymi i poczytnymi drukowanymi paszkwilami antyżydowskimi, skierowanymi głównie przeciw żydowskim lekarzom, ale też on sam musiał w Kaliszu ostro konkurować właśnie z dwoma medykami żydowskimi. I takie były przyczyny wszelkich niesnasek i zatargów. Stan napięcia silnie wzrósł w XVIII w., kiedy w podupadłym gospodarczo mieście najbardziej intratnym zajęciem stały się szynkownie, browary i "palenie gorzałki". Wtedy to do sądów, z królewskimi włącznie, napływały liczne skargi mieszczan na Żydów. Głównie dotyczyły one nie przestrzegania przepisów przeciwpożarowych, niedbalstwa w dzielnicy żydowskiej, a także uchylania się od różnych opłat na rzecz miasta.

      Bo też dzielnica żydowska od dawna żyła odrębnym życiem. Podlegając własnemu prawodawstwu, rządzona przez własny samorząd, mając nad sobą opiekę podstarościego, od jednych opłat i obowiązków wykupując się, a innych przez lata nie respektując - stanowiła dość wyraźną enklawę w mieście. Była też od dawna solą w oku władz miejskich.

      Zabudowana ciasno i nietrwale, z przewagą domów drewnianych lub w pruski mur stawianych, otoczonych ciasną warstwą stajenek, kramów, pogrodzona parkanami, pełna składów nierzadko łatwopalnych materiałów przedstawiała poważne zagrożenie pożarowe. Wąskie uliczki "zatylne" czy zaułki tak dalece zagracone, iż przejść było trudno - uniemożliwiały w przypadku pożogi jakikolwiek ratunek. Nic zatem dziwnego, że pożary z reguły największe tu czyniły spustoszenia, a często właśnie tu miały swe źródło. Trudno także utrzymać było jakiś ład i czystość w tak zatłoczonym miejscu. Na domiar złego, kupcy żydowscy zakupywali często bydło na podtuczenie, co dawało pretekst do zarzutów, iż stanowiło ono poważną przyczynę szerzenia się rozmaitych morów, tak przecież dotkliwie dających się we znaki dawnym miastom. Zarzut rozprzestrzeniania się różnych chorób czy epidemii od Żydów wiązał się również z wodą. Otóż miejski wodociąg sprowadzający do miasta wodę z pobliskiego Korczaka, pierwszą studnię miał właśnie w dzielnicy żydowskiej, w okolicy Końskiego Targu. Woda według ponawianych oskarżeń przechodząc przez tę brudną dzielnicę, w głąb miasta docierała już mocno zanieczyszczona.

      Falę skarg w XVIII w. spowodowało jeszcze jedno zjawisko, powszechne zresztą w całej Polsce. Otóż gminy żydowskie przechodziły w tym czasie najostrzejszy kryzys finansowy. W Polsce nie było wówczas jeszcze banków ani im podobnych instytucji, które przyjmowałyby większe kapitały, aby przez obrót nimi przynosić właścicielom zysk. Osoby prywatne nie dawały należytej gwarancji, a kościół w myśl ówczesnych zwyczajów nie mógł pobierać odsetek od chrześcijan. Obchodząc te przepisy, można jednak było lokować pieniądze u Żydów, ściślej "na synagodze", bowiem gwarantem ich wypłacalności stawał się żydowski samorząd, czyli kahał. Ogólne osłabienie gospodarcze kraju spowodowało, że gminy żydowskie przestały być wypłacalne. Zaczęło się błędne koło - kahał wyciskał ostatnie grosze ze społeczności żydowskiej, aby pokryć rosnące wydatki, gdy to nie wystarczało, zaciągał nowe, łatwo dostępne pożyczki u chrześcijan. Dochody ledwie starczały na pokrycie wydatków i zapłatę części odsetek od pożyczonych kapitałów, rosły zadłużenia. W latach siedemdziesiątych XVIII w. poczęło się w kraju obliczanie żydowskich długów. Okazało się, że kaliski kahał winien był szlachcie, duchowieństwu, Komisji Edukacji Narodów (po jezuitach) i nielicznym mieszczanom prawie 400 tysięcy złotych polskich, a dokładnie 397.627,19 złotych w tym prawie 100 tysięcy za należne odsetki Zachwiało to zaufanie do żydowskiego samorządu, wzmogło też, często utajone dotąd, pretensje innego rodzaju.

      Ale przecież nie tylko lichwą i interesami finansowymi żyła dzielnica. Byli tu bogaci, nawet bardzo bogaci, ale i biedni, byli uczeni w piśmie dostojni mężowie i wszelaka czeladź i służba. Według spisu dokonanego przez Prusaków w 1793 r. okazało się, że mieszkańcy dzielnicy żyli głównie z handlu i rzemiosła. Na 88 kupców w mieście aż 80 było Żydami, a 18 dodatkowo zajmowało się specyficznym żydowskim zajęciem - faktorstwem, czyli pośrednictwem w interesach. Wśród rzemieślników na 100 krawców - 90 było Żydami, na 31 rzeźników Żydów było 12, na 37 kuśnierzy aż 30 to Żydzi. Monopol mieli żydowscy guzikarze (20), pasamonicy (3) i złotnicy (2). Przewagę mieli żydowscy siodlarze (3 na 4), szklarze (3 na 4), pasiarze (6 na 9), natomiast tylko 3 Żydów było szewcami na 31 wszystkich szewców w mieście i 2 na 5 introligatorów.

      Wśród zajęć nie zrzeszonych w cechach mieli Żydzi niemalże monopol także wśród faktorów, tragarzy, lekarzy, przeważali wśród balwierzy ( 15 Żydów na 17 zatrudnionych w mieście), akuszerek (4 na 6), garbarzy (6 na 8) oraz utrzymujących szkoły, gdzie na 13 osób aż 12 stanowili Żydzi. Chodziło tu jednak głównie o prywatne szkoły religijne, prowadzone przez nauczycieli "mełamedów", nie licząc znanej szkoły przy synagodze, potwierdzanej od początków istnienia gminy żydowskiej w Kaliszu. Był tu też podobno także "jeszybot", czyli wyższa szkoła religijna. Faktem jest, iż jeszcze w następnym wieku ilość analfabetów wśród chrześcijan była wyższa niż wśród Żydów, i to nie tylko w Kaliszu, ale w całym kraju.

      Względnie mało Żydów, bo tylko 4 na 16 właścicieli, prowadziło tak intratny wówczas interes, jak szynkowanie napojów alkoholowych. Był to wynik "ugody generalnej" miasta z Żydami dokonanej jeszcze w 1788 r. przez Komisję Dobrego Porządku, w której między innymi zakazano im produkcji i sprzedaży trunków poza swą dzielnicę, w zamian za potwierdzenie dawnych przywilejów handlowych.

      W 1792 r. dzielnica żydowska spłonęła ze szczętem. Na 107 wszystkich domów zniszczeniu uległo aż 106. Ucierpiała też stara kazimierzowska synagoga, którą jednak szybko doprowadzono do dawnej świetności. Co dziwniejsze, i dzielnica odbudowała się w zastanawiającym nawet dziś tempie. Pokrzyżowało to nawet plany władz pruskich, które chciały tu wprowadzić jakiś ład - zmniejszyć liczbę domów, zabudować Koński Targ, przenieść część ludności za mury. Nie udało się tego dokonać. Szybko, byle jak, z byle jakiego materiału, ciasno i bezładnie, żywiołowo odbudowali mieszkańcy swą dzielnicę. Przy okazji wzrosła liczba jej mieszkańców. Rozwój ludności żydowskiej spowodowany był również czynnikami zewnętrznymi. Po pierwszym rozbiorze napłynęła fala z ziem polskich zabranych przez Prusy. Po drugim, kiedy i Kalisz znalazł się w granicach państwa pruskiego, władze zaborcze w ramach szerszej polityki osiedleńczej i gospodarczej chętnie widziały tu Żydów z Niemiec, jako element pewniejszy, powiązany ekonomicznie z ziemiami niemieckimi. Przez krótki okres rządów pruskich liczba ludności żydowskiej w Kaliszu podwoiła się. Stara dzielnica była zbyt mała, żeby przyjąć wszystkich przybyszów, stąd co bogatsi zaczęli zajmować posesje na innych ulicach śródmieścia, nie wyłączając rynku, inni natomiast, biedniejsi, osiedlali się na Piskorzewiu, za Babinką.

      Druga połowa XIX w. dostarcza nam stosunkowo mało informacji o dzielnicy. We wspomnieniach Adama Chodyńskiego jej stan przedstawiał się fatalnie: złe bruki, cuchnące rynsztoki, błoto i smrodliwe podwórka pełne chlewików i obórek, jedynych już ponoć w środku miasta. Główna ulica - Złota, a także sąsiadujące z nią: Garbarska, Targowa, Piskorzewska oraz liczne zaułki i uliczki bez planu i nazwy wieczorami tonęły w ciemnościach, a były tak zagracone towarami i różnymi kramikami, że swobodne przejście nimi wymagało umiejętności ekwilibrystycznych. Zabudowa ciasna i licha z przewagą drewnianych domów, a nierzadko wręcz chatek, była straszliwie zagęszczona. Na jedną izbę przypadała jedna rodzina, zwykle bardzo liczna, a zdarzało się, że i dwie rodziny zajmowały nie największe pomieszczenie. Potwierdza to ogłoszenie z r. 1843, gdy na licytację szedł dwupiętrowy murowany dom przy Złotej. Ogłoszenie wymienia, że w tym niedużym budynku zamieszkiwało 15 lokatorów z rodzinami, a oprócz nich znajdował się jeszcze lokal publiczny, wynajmowany przez synagogę. Z innych ogłoszeń dowiadujemy się o dwóch domach przy Garbarskiej, jednopiętrowych, budowanych w pruski mur, z których jeden kryty był dachówką, a drugi gontem. Obok nich Zachariasz Flasz reklamował swój skład, w którym między innymi trzymał znaczny zapas terpentyny. I jak w takich warunkach ta część miasta mogła się nie palić? Toteż i paliła się, a jakże!

      Ale nim nastąpił pożar, w 1852 r. wybuchła w dzielnicy żydowskiej epidemia cholery, która rychło objęła całe miasto, najokrutniejsze żniwo zbierając właśnie tutaj. A kiedy latem zaraza zaczęła jakby ustawać, 18 lipca od stajni hotelu Puscha rozpoczął się pożar. W ciasnej, drewnianej dzielnicy pożar hulał zupełnie bezkarnie. Nie pomogła doraźna pomoc. Ogień strawił 63 domy mieszkalne i 67 budynków gospodarczych. Ponad 200 rodzin zostało bez dachu nad głową. Pośpieszyło z pomocą miasto, pomogli również współwyznawcy z innych miast. Wtedy to uległa zagładzie piękna, stara, pamiętająca czasy Kazimierza Wielkiego synagoga kaliska. Ta, którą postawiono na jej miejscu nie mogła się równać z poprzedniczką. Znów jednak nadspodziewanie szybko stanęły nowe domostwa, choć tradycyjnie już wzniesiono je bez planu, chaotycznie, byle jak. Powtarzały się też narzekania na jej fatalny stan sanitarny i higieniczny, a także na estetykę całej dzielnicy.

      Narzekał więc "Kaliszanin" na plac przed synagogą zawalony zgniłą słomą, błotem i końskimi odchodami. Proponowano na jego łamach, aby tu właśnie, do specjalnie w tym celu wybudowanego drewnianego bazaru przenieść wszystkie dotąd bez ładu i składu stojące kramy i stragany, od których roiło się na wąskich uliczkach. Narzekano, że na Złotej, wśród utrudniających przejście drewnianych kramików, w tłoku zdarzają się nawet napady rabunkowe. Pisano o tym wówczas, kiedy Złota przez most na Babince przeszła już na Piskorzewie i sięgnęła ulicy Szewskiej (dziś Szopena), dalej ciągnąc się bez nazwy: później odcinek ten nazwano ulicą Nową. Pisano o potrzebie reorganizacji szkół żydowskich, gdyż np. w szkole przy synagodze chłopcy w wieku od 3 do 13 lat przez całe dnie wbijający w ozdobione pejsami "łepetyny" zawiłości uczonych tekstów tłoczyli się w ciasnych i brudnych izbach. A przecież szkoła ta miała ponoć jeszcze niezłe warunki w porównaniu z tym, co działo się w małych, prywatnych szkółkach.

      Podejmowane też były energiczniejsze działania. W roku 1876 specjalna komisja gubernialnego budowniczego, magistratu, policmajstra i biegłych dokonała wizji części ulic dzielnicy. Podjęto wówczas decyzje nakazujące wyburzenie kilku domów i wyremontowanie innych. Zwracano uwagę, że w małych zatłoczonych klitkach gnieździły się, oprócz samych lokatorów, drób i drobny inwentarz, stwarzając w ten sposób poważne zagrożenie epidemiami i chorobami. Decyzje władz doprowadziły do wysiedlenia części mieszkańców dzielnicy za koryto Babinki. Do nowej dzielnicy przyciągały też fabryczki haftów i koronek, głównie żydowskie, w których współwyznawcy łatwiej dostawali pracę. Powstawał też coraz liczniejszy żydowski proletariat fabryczny.

      Ale ci, którzy pozostali na starym miejscu przeżyli jeszcze jeden wstrząs. W czerwcu 1878 r. podczas procesji Bożego Ciała wokół kościoła św. Mikołaja graniczącego szerokością ulicy z dzielnicą żydowską, przypadkowy czy sprowokowany wystrzał dał sygnał do "nieporządków", jak to dziwnie oficjalnie nazwano. Ktoś, kogo do końca nie odnaleziono, rzucił w tłum hasło, że to Żydzi strzelali do procesji. Nie pomogły próby uspokojenia tłumu, podejmowane przez księży. Rozfanatyzowany tłum - kierowany przez kilku najbardziej aktywnych prowodyrów, wśród których przodował były kapelmistrz Etmajer (ten sam, którego żona straciła dom na Piskorzewskiej zabrany przez Żyda za długi) ze szpadą (!) w dłoni - ruszył w głąb dzielnicy żydowskiej. Poturbowano i zraniono kilku jej mieszkańców, rozbito i obrabowano kilka sklepów i straganów i w bezmyślny sposób zdemolowano synagogę. Tego w Kaliszu nikt się nie spodziewał. Świeża była jeszcze pamięć patriotycznych nabożeństw w tejże synagodze w latach sześćdziesiątych, żywy był udział Żydów w podobnych nabożeństwach w katolickich kościołach, ich sympatie i pomoc dla powstańców. Był to prawdziwy wstrząs dla obu stron - tak dla Żydów, jak i dla Polaków. Sprawa była zawstydzająca. Robiono więc wspólnie co było można, aby owe "nieporządki" szybko stały się nieważnym incydentem. Nawet ówczesna prasa sugerowała, że na rozprawie w sądzie zabrakło prawdziwych przywódców i inspiratorów, a ukarano przedstawicieli miejskiej biedoty i przybyłych na uroczystość okolicznych chłopów. A przecież to nie oni konkurowali z żydowskim handlem i rzemiosłem. Rychło też przyszło do budującej zgody. Miejscowi notable publicznie potępili sprawców i pośpieszyli z pomocą, także finansową, poszkodowanym. W rewanżu "oświeceni" Żydzi przekazali wcale pokaźną sumę na... nowy dzwon do kościoła św. Mikołaja.

      Warto tu dodać, że w owych czasach poza zdecydowaną większością ortodoksyjnych, tradycyjnych Żydów, tych z brodami i pejsami, w czarnych chałatach, albo zacofanych i fanatycznych chasydów wierzących w cadyków - cudotwórców, była też w mieście wcale pokaźna i powiększająca się stale warstwa zasymilowanych czy wręcz spolonizowanych Żydów, których od ludności polskiej odróżniała tylko religia. Ta część "oświeconych" Żydów nawet zbudowała na swój użytek odrębną synagogę, poza dzielnicą żydowską, bo na Krótkiej. Rekrutując się ze sfer inteligenckich, bogatych kupców, często przemysłowców, bardziej byli oddaleni choćby przez pozycję społeczną - od swych współwyznawców niż od Polaków. W ubiegłym wieku zasłynęli przecież w Kaliszu bankierzy żydowscy (jedyni w mieście) Mamrothowie, Beatusowie, Landauowie, Lichtenbaumowie, wielcy kupcy, kamienicznicy czy fabrykanci, jak Rosen, Redlich, Abramski, Perle, Hamburger, Frenkel, Majzner i wielu innych, których potomkowie zostawali lekarzami, prawnikami, dziennikarzami itp. Oni od dawna mieszkali poza tradycyjnym skupiskiem społeczności żydowskiej.

      W końcu wieku i ta dzielnica mocno się zmieniła. Poszerzył się i udoskonalił szpital, przybyło lekarzy i towarzystw zajmujących się higieną, chorymi i ubogimi. Koło synagogi urządzono skwer, wyburzono sporo ruder i na ich miejsce wzniesiono porządniejsze domy, położono bruki i chodniki, uporządkowano ulice.

      Tak się jednak składa, że wśród mnóstwa ogłaszających się firm żydowskich sprzed pierwszej wojny światowej, najmniej było tych zlokalizowanych właśnie w tej dzielnicy. A wiemy, że przy Złotej była znana fabryka miodu, maliniaku, wiśniaku Izaaka Katza. Tu też Beniamin Russ wypożyczał na bale w mieście i okolicy różne stroje, a na zamówienie wykonywał inne, według pomysłów samych zamawiających. Na Garbarskiej znajdował się skład kości zwierzęcych J. Zalewskiego, dysponujący własnym wozem, jedyny, który odbierał kości z domów. Nadto były tu sklepy i sklepiki, warsztaty i warsztaciki, w domach, piwnicach i na podwórzach, handel uliczny, wymiana pieniędzy itp., nie potrzebujące gazetowej reklamy, bo od lat pracujące dla swoich, miejscowych, którzy najlepiej wiedzieli, czego u kogo szukać. W sierpniu 1914 r. spłonęła cała ulica Targowa, znaczna część Piskorzewskiej, okolice Końskiego Targu na Złotej, sama zaś Złota po obu stronach od rynku do Garbarskiej, i jeszcze dalej do synagogi, która również została spalona. Tu także pruskie żołdactwo najokrutniej potraktowało ludność cywilną.

      Dzielnicę odbudowano porządniej niż przed spaleniem, przerzedziły się domy, a i ludzi było mniej jak kiedyś. Znacznie gęściej zasiedliła ludność żydowską część miasta za Babinką, a także dość masowo pojawiła się na przedmieściach. Nabrały one charakteru dawnej, przedwojennej Złotej. Panował tłok, gwar, ludzie "mówili" rękoma w zawziętej gestykulacji, częściej słyszało się jidisz niż polski, nadal wciągano wahających się klientów do sklepów - tu bowiem głównie się handlowało. I nie pomogły naciski "narodowo" nastrojonych agitatorów, nawołujących aby "swój do swego po swoje" chodził. Handel żydowski nie narzekał na brak klienteli. W Kaliszu mówiło się, że owszem - "swój do swego, a jak nie ma, to do Perlego", bowiem akurat ten obcy "narodowo" kupiec miał bogatą hurtownię, w której i "chrześcijańskie" firmy się zaopatrywały. Częściej niż w innych dzielnicach bywała tu policja, i to nie tylko szukając różnych kanciarzy czy złodziejaszków, których i tu przecież nie brakowało, ale przede wszystkim zawzięcie tropiąc nieprawomyślnych, nielegalnych działaczy zakazanych partii, wszelkiej maści wywrotowców, spod znaku jak to podówczas mówiono - "żydokomuny". I tak tu się toczyło życie aż do września 1939 r., który przyniósł początek końca żydowskiej dzielnicy i jej mieszkańcom. Ci, z rodzin tu osiadłych od wieków, znaleźli się w getcie. Tym razem nie odsunęli się od gojów z powodów religijnych. Teraz ze względów rasowych zostali ściśle oddzieleni od "aryjczyków". Widzieli ich kaliszanie, jak pod lufami karabinów niemieckich wachmanów, na placu św. Józefa, oznakowani żółtą gwiazdą dawidową rozbijali pomnik 29 Pułku Strzelców Kaniowskich. Może wśród nich byli wnukowie tych, których żony i siostry haftowały i ofiarowywały powstańcom z 1863 r. sztandar "0d Polek Izraelitek z Kalisza"? ... Potem większość z nich zginęła w Chełmie nad Nerem, część podzieliła losy ludności żydowskiej z gett Warszawy i Łodzi, jeszcze inni, jak choćby starcy z miejscowego domu opieki, zostali zamordowani w podkaliskich lasach. Po wyzwoleniu, zostało ich w mieście około setki - z kilkudziesięciu tysięcy przed wojną!!! Zginęli ludzie, zginęła dzielnica. Przebudowane, uporządkowane i "wyporządniałe" ulice nie zabrzmią już dawnym gwarem jidysz, nie ożyją dawnym handlem, atmosferą, kolorytem, słowem, nie wróci już w te mury dawne życie. Ta część miasta zmieniła się najbardziej. Po prostu jest teraz czymś zupełnie innym. Dawna dzielnica żydowska trwa jeszcze tylko we wspomnieniach, które wraz z ludźmi także odejdą w zapomnienie.