Szewcy, panny franciszkanki i... fortepiany

113.jpg (50246 bytes)Jeśli Wrocławska i Toruńska, jak to już wyjaśniliśmy, swoje znaczenie zawdzięczały temu, że łączyły dwie bramy i były ogniwem ważnego szlaku handlowego Śląsk-Pomorze, to nie mniej ważne były dwie inne ulice odchodzące od bram łukami: Św. Stanisława i Najświętszej Marii Panny, czyli dzisiejsze: Broniewskiego i Rapackiego. O tej pierwszej będzie ta ballada. W roku pańskim 1608 ulica nazwana była Platea Sutorialis, czyli... Szewska. Ale używano już widać i drugiej nazwy, bo był dopisek "vel", a więc: albo ulica św. Stanisława - pierwszego polskiego świętego. Rychło szewcy z nazwy zniknęli i nic dziwnego, bowiem we wspomnianym roku na 15 domów przy ulicy, tylko jeden zajmował szewc, niejaki Kurczewski. Tak więc ulicę nazywano św. Stanisława albo... Franciszkańską. A przecież dzisiejsza Franciszkańska, to zupełnie inna ulica, aczkolwiek sąsiadująca z opisywaną przez nas. Te pomyłki wiązały się prawdopodobnie z bliskim obu ulic sąsiedztwem oraz z położonymi przy niej dwoma franciszkańskimi klasztorami. Bo istotnie były aż dwa klasztory - do dziś stojący kościół i klasztor Franciszkanów i zabudowania zakonne panien franciszkanek. Franciszkanie sprowadzeni do Kalisza przez żonę księcia Bolesława Pobożnego, błogosławioną Jolantę, rozpoczęli tutaj swe dzieje w 1254 r. Ich kościół i klasztor stopniowo rozbudowywane stanowiły potężny kompleks murowanych obiektów w tej części miasta, wzmacniając jego obronność i, jak to bywało, stwarzając wokół siebie dogodne warunki do osiedlania się. Sąsiedztwo tak ważnego obiektu dodawało także ulicy swoistej powagi i splendoru. Drugi z wymienionych klasztorów istniał - biorąc za porównanie dzieje miasta - stosunkowo krótko. Przy końcu ulicy, blisko rynku, na rogu Rzeźniczej, pobożna Katarzyna Sulmowska z Sulmowa, pragnąc sama zostać franciszkanką, obiecała ofiarować dom i plac, a także wieś Kaliszewice w zamian za sprowadzenie tego zakonu do miasta. Zajął się tym ojciec gwardian ks. Ferdynand Wilczek, który szybko, aby się hojna ofiarodawczyni nie rozmyśliła, już w 1618 r. sprowadził franciszkanki z krakowskiego klasztoru. Panny objęły w posiadanie darowiznę i w tym samym roku uroczyście wyświęcono nowy, choć ubożuchny zewnątrz i wewnątrz, kościółek pod wezwaniem Ofiarowania Matki Boskiej. Wkrótce wzniesiono obok drewniany klasztor z dobudowaną w 1618 r. murowaną oficyną i refektarzem. Niewiele wiadomo o działalności religijnej czy społecznej osiadłych tu mniszek, ale ich posiadłość zajmowała znaczną przestrzeń, na której stopniowo przybywało zabudowań. W każdym razie, pod koniec bytności panien, kościół i klasztor były już również murowane. Sporządzony pod koniec XVIII stulecia opis Wizyty dwóch ichmościów Szlachty Woźnego informował o tym, że ulica "nowego bruku i wywozu gnoju" potrzebowała, wymieniał właścicieli pustych placów, a więc kotlarza Życińskiego, Kazimierzową Podbowiczową, Śliwczyńskiego, innego Podbowicza ze znanej rodziny piwowarów. Wąską uliczkę tworzyły kiedyś dwa wyraźne bloki zabudowań, z jednej strony ciągnęła się linia budynków klasztornvch, z drugiej stał szereg domków zakonnic, a zapewne także kilka domów świeckich. 0d tej ulicy, a konkretnie od zabudowań franciszkanek zaczęły się trzy słynne "feralne czwartki", które przyniosły miastu tragedię. Tu bowiem 30 sierpnia 1792 r. w drewnianych zabudowaniach wybuchł pożar, ugaszony z wielkim trudem przez okolicznych mieszkańców. Miał on ponoć być pierwszym znakiem klęski miasta. Drugim zwiastunem był ogromny grad wybijający szyby i łamiący dachy i ten znak dany był w czwartek 6 września. Wielki pożar zaczął się także w czwartek. Ulica św. Stanisława podzieliła los innych.

Ledwo zdołano odbudować klasztor franciszkanek, gdy w 1805 r. władze pruskie przeniosły zakonnice do Śremu i Gniezna. a w opuszczonych zabudowaniach urządzono więzienie. Po wypędzeniu Prusaków nowe władze utrzymały więzienie, dodając do niego jeszcze czasowo lazaret wojskowy. W 1808 r. klasztor został już oficjalnie (nie jak dotąd "tymczasowo") przekształcony na więzienie i pełnił tę rolę do czasu, gdy zostało ono przeniesione do sąsiedniego klasztoru franciszkanów. W nim to jeszcze w 1910 r. mieścił się areszt i siedziba carskiej policji.

Najbardziej wstrząsające wydarzenie w tym więzieniu, jeśli wierzyć podaniom powtarzanym przez samego Adama Chodyńskiego, miało miejsce w końcu 1812 r. Otóż, kiedy dla cofającej się armii francuskiej po klęsce w Rosji trzeba było lazaretów dla chorych żołnierzy, jakiś oficer postanowił na ten cel przeznaczyć właśnie cele więzienne w klasztorze: więźniów z niskimi wyrokami wypuścił na wolność, z wyrokami wyższymi zaś kazał na miejscu... rozstrzelać! Reszta posiadłości franciszkanek przechodziła dziwne koleje losu. W 1818 r. jeden z dworków dawnego klasztoru dzierżawił sam burmistrz miasta drugi dzierżawił, a później zakupił sławny w mieście "fizyk" , czyli chirurg, doktor Julian Majer. Na jednym z licznych poklasztornych podwórców mieścił się skład materiałów budowlanych i miejska składnica "narzędzi ogniowych". Dobrą i obszerną piwnicę dzierżawił kaliski cukiernik Szyfler. Wszystkie te posiadłości w 1830 r. zebrała razem Komisja Wyznań Religijnych i sprzedała za 6 tysięcy złotych polskich rajcy miejskiemu Hilaremu Radzikowi, który - sądząc że znakomitego interesu, jakiego dokonał na swych placach przy wytyczaniu ulic Babinej - był wytrawnym handlarzem nieruchomościami. Także dawne posiadłości franciszkanek rozsprzedał Radzik z dobrym zyskiem. Wcześniej jednak, bo w 1818 r., ta sama Komisja oddała dawny kościół franciszkanek miejscowym Grekom na świątynię. Zachował się widok tego kościoła z 1835 r. wykonany przez Ehrentrauth z okazji zjazdu monarchów. Jest on o tyle cenny, że w tym samym roku kaplicę grecką (przede wszystkim na użytek prawosławnego garnizonu) przeniesiono do dawnej sali musztry byłego Korpusu Kadetów na Łaziennej. Kościół grecki na rogu św. Stanisława miał dość świecki wygląd: był to dwupiętrowy budynek z czterospadowym dachem, mansardami, z wejściem okolonym kolumnami i niewielką wieżyczką. Bez trudu też przerobiono go na dom mieszkalny, ale widać budynek musiał być nieźle zębem czasu napoczęty, skoro w 1841 r "rozrzucony został", a na jego miejsce zbudowano typową już kamienicę najpierw Rogowskiego (czy nie Greka?), potem Mianowskiego i jego sukcesorów.

W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku w domu tym. mieścił się sławny handel solą, a na końcu ulicy, nad Prosną, w domu do dziś zachowanym, prosperował być może konkurencyjny, podobny skład. Ulica miała też szczęście do sztucznych kwiatów. W 1829 r. w domu Kuhnowej magazyn modnych strojów, a w nim "w najnowszym guście kwiaty ze srebrnymi i złotymi liśćmi" do przybierania sukien i kapeluszy, prowadziła Ewa Witkowska. Sześćdziesiąt lat później sztuczne kwiaty wyrabiać będzie pracownia rzemieślnicza dla kobiet, prowadzona przez matkę późniejszych znanych w mieście społeczników - Melanii i Alfonsa Parczewskich. Była tu także kolejna "Pralnia Wiedeńska" (skąd takie upodobanie do wiedeńskich pralni?) D. Pająka, a w domu Ejtmajera zasłużoną sławą wśród klientów cieszył się introligator J. Goldblum. Jakby dla zaprzeczenia opinii o mizernych zarobkach artystów, przy ulicy św. Stanisława kupił sobie kamienicę artysta sceny kaliskiej Doroszyński. Budynek musiał być wcale pokaźny, skoro w 1883 r. jedno jego piętro wydzierżawiły władze miejskie na biura magistratu i siedzibę policmajstra. Być może z tego to powodu ta strona ulicy (od klasztoru franciszkanów), przy której stał dom Doroszyńskiego z ważnymi biurami, a także domy Hinca i Kohla, otrzymała trotuary i rynsztoki, przez co zmieniła się w "spacerową ulicę", jak pisała prasa. Miała też ulica szczęście do przemysłu, a głównie do pewnej jego gałęzi. W 1812 r. fabrykant Grunberg ogłosił, że może sprzedać "wykończone dopiero Skrzydło czyli Pianoforte z dublet podwojonym głosem, kształtu nowego z sześciu odmiany Mechanizm ala Mozard" (?!). Dwa lata później, w tym samym domu mieszkał jakiś "organmistrz", uczący gry "na Arfie i Gitarze hiszpańskiej". W 1823 r. zamieszkały w domu puszkarza Stillera fabrykant z Wiednia - Grzegorz Lindeman, ogłaszał w "Dzienniku Urzędowym Województwa Kaliskiego", że na składzie posiada "różne Fortepiany", a także podejmował się "obstalowane instrumenty stosownie do żądania i ugody w czasie umówionym wykończyć". W latach sześćdziesiątych znana była działająca tu fabryka fortepianów Fryderyka Glandta, a po niej Fryderyka Hintza, którego instrumenty - "5 lat gwarancji, sprzedaż na raty i z rabatem" - zdaniem kaliskiej prasy mogły konkurować ze znanymi firmami zagranicznymi. W końcu wieku ulica, która do momentu likwidacji murów miejskich straciła też swoją komunikacyjną rangę, stanowiła dość spokojną enklawę w śródmieściu. Owszem, po obu jej stronach było kilka dobrych sklepów, ale wysadzony drzewami wąski placyk i beztroski gwar dzieci dobiegający ze szkoły w części pomieszczeń dawnego klasztoru, nadawały jej specyficznego wyglądu i charakteru. Sierpień 1914 r. zniszczył ją zupełnie. Po wojnie nie odbudowano już grupy domów stojących kiedyś po stronie franciszkanów. Zniknęła kamienica Mianowskich stojąca na rogu Rzeźniczej, otwierając widok na znacznie poszerzony plac przykościelny, na którym zlikwidowano parkan i wycięto drzewa. W części biegnącej łukiem zbudowano mały hotel; reaktywowała działalność część sklepów. Dalsze zmiany przyszły z latami. Pusty plac na rogu Rzeźniczej najpierw ,już po wojnie, zajął pawilon z kwiatami Baranka, później na jego miejscu pojawiła się pseudoludowa, pozorująca starą karczmę, a w gruncie rzeczy bardzo tandetna na tle starych i ładnych domów - lodziarnia. Plac franciszkański. który jeszcze po wojnie był miejscem tradycyjnych zbiórek i uroczystości kaliskiego hufca harcerskiego, teraz zmienił się w niby - parking, a właściwie stoi nie zagospodarowany, aż żal. Nawet z nazwy obecnej - ulicy Broniewskiego - nikt się nie domyśli jej dawnego, staromiejskiego charakteru. Byli więc szewcy i franciszkanie, były franciszkanki, był święty patron, były też zalążki kaliskiego przemysłu muzycznego, może więc być i poeta tej spokojnej ulicy śródmieścia, która była świadkiem wielu dziwnych wydarzeń, nic już chyba zadziwić ani zaskoczyć nie jest w stanie.