Wędrówki Melpomeny

str202.jpg (42123 bytes)      Wszystko zaczęło się od tego, że w r. 1592, w doskonałym i szeroko w kraju znanym kaliskim kolegium jezuickim, wystawiono komedię Teodozjusz cesarz. Nie wiadomo, czy od tego momentu mieszkańcy miasta złapali bakcyla teatralnego, ale coś w tym musiało chyba być, skoro sam ojciec sceny narodowej, Wielkopolanin Wojciech Bogusławski wybrał sobie to właśnie miasto na miejsce swojego teatrum. Zjechał tu wraz z zespołem Teatru Narodowego w 1800 r., kiedy Kaliszem rządzili jeszcze Prusacy. A że chętnych do oglądania jego spektakli było wielu, toteż z zapałem przystąpił do organizowania prawdziwego teatru. Skorzystał z propozycji winiarza Pawła Molińskiego, właściciela kamienicy w Rynku, i postawił prowizoryczną budę. Przez trzy tygodnie stanął w Kaliszu "gmach" teatru pobudowany na gruncie szpitala św. Ducha, na placu gdzie dziś stoi stary dom - na rogu Babinej i placu Kilińskiego - za co do kasy tego szpitala wpłacono 180 złotych. Ale rychło pierwszy budynek teatru, zbyt jak widać prowizoryczny, nie zadowolił obu wspomnianych panów, gdyż wkrótce przystąpili do gruntownej przebudowy. Nowy budynek, stawiany w pruski mur i liczący 54 łokcie kwadratowe służył artystom i publiczności przez lat piętnaście, po czym mocno już podupadły gmach, rozebrano, a materiał sprzedano na licytacji.

      Po likwidacji tego skromnego przybytku Melpomeny rozpoczęły się wędrówki udręczonej muzy po całym niemal Kaliszu. Na kilka lat przytulił ją Hotel Polski w Alei. Nie musiało jej tam być zbyt wygodnie, skoro obrotny woźny miejscowego trybunału Jakub Lubijewski w 1829 r. na końcu Alei Józefiny, wśród warzywnych ogródków i kępy drzew, pobudował coś co szumnie nazwano teatrem. Budynek był drewniany, bez dachu. Na kategoryczne jednak żądanie Komisji Wojewódzkiej Lubijewski dach położył. Tylną ścianę tego budynku można było rozsunąć, odsłaniając widok na "naturalne wody, łąki, gaiki i wioski", które służyły za naturalną scenerię rozgrywających się akcji.

       Ale obiekt nie przyniósł spodziewanych zysków, przeto pan Lubijewski z radością przyjął ofertę władz odkupienia od niego teatru. Teatr wraz z wyposażeniem kupiono za 8 tysięcy złotych, zastrzegając w kontrakcie, że były właściciel nadal utrzymywać w nim będzie bufet aż do 1839 r. Sam budynek gruntownie przerobiono. Okazję ku temu stanowiło spotkanie w Kaliszu imperatora Mikołaja I i króla Prus Fryderyka Wilhelma, którzy, jak pamiętamy tu właśnie, w Kaliszu w 1835 r. postanowili demonstracyjnie przyrzec sobie dozgonną przyjaźń na postrach liberalizującej Europy. A więc z tej to okazji teatr został rozbudowany: dorobiono wspaniały fronton z kolumnami (wszystko z drewna), pięknie go otynkowano i przyozdobiono płaskorzeźbami, stiukami oraz dekoracjami i ornamentami pędzla Sacchettiego z Warszawy. Remont i rozbudowa kosztowały 61.488,05 złotych, ale dzięki temu miał ponoć teatr znakomitą akustykę i - jak na owe czasy doskonałe wyposażenie techniczne.

      Gala udała się nad wyraz znakomicie i wszyscy byli zadowoleni, oprócz jednego Lubijewskiego, który obliczał straty. W 1839 r. były właściciel skarżył się aż do ówczesnego ministerstwa, inaczej Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych, Duchownych i Oświecenia Publicznego, że został przez władze wojewódzkie oszukany. Twierdził bowiem, że gmach, którego koszty postawienia wynosiły 24 tysiące złotych sprzedał za jedyne 8 tysięcy, liczył bowiem, że różnicę pokryje zysk z prowadzonego przez niego bufetu. Tymczasem podczas wspomnianego zjazdu zabroniono tu prowadzenia bufetu, przez co - ponieważ zgromadzony za 12 tysięcy towar uległ zepsuciu i poniósł dodatkowe straty. Po dwóch latach sam J. Rautenstrauch uznał niesłuszność pretensji Lubijewskiego, motywując to tym, iż bufet winien być w owym czasie co najmniej tak dworski, jak same uroczystości, co w przypadku Lubijewskiego nie zostało spełnione; ergo: pretensje jego są nieuzasadnione. Nie dały rezultatu dalsze liczne odwołania. Pogrążony w ruinie Jakub Lubijewski przeniósł się w 1844 r. do pobliskiego Ostrowa.

      Biedny pan Jakub! Jeśli rzeczywiście jego straty były tak wysokie, o jakie wnosił pretensje, to zamiast słynnego porzekadła o Zabłockim, winniśmy w Kaliszu mówić: "Wyszedł jak Lubijewski na teatrze". Jak na woźnego Trybunału, a później właściciela teatru i bufetu, miłość do Melpomeny kosztowała go zbyt wiele.

      A gmach, tak świetny w czasie spotkania monarchów, stopniowo, nie remontowany i konserwowany, zaczął podupadać. Brak funduszy na konieczne naprawy odczuwała rada municypalna, tym bardziej że sam budynek ulegał systematycznemu dewastowaniu przez powtarzające się niemal co roku powodzie. W 1843 r., w czasie przedstawienia Pamiętnika szatana, widzowie, jako dodatkowy efekt do groźnych słów dobiegających ze sceny, przeżyli dosłowny wstrząs: zapadnięcie się drewnianej podłogi. Na szczęście obyło się bez poważniejszych strat i uszkodzeń ciała.

      Ale rujnacja teatru postępowała nadal. W latach następnych stała się siedliskiem najróżniejszych oberwańców i obwiesiów, szukających w opuszczonym budynku schronienia. Aż w 1858 r. budynek uległ pożarowi, wznieconemu zapewne przez któregoś z pijanych "lokatorów". Władze miasta i mieszkańcy przyjęli ten fakt bez wstrząsu, a może nawet z ulgą. I biedna Melpomena znów rozpoczęła wędrówkę po mieście. Ponownie wróciła do gościnnego Hotelu Polskiego. Tym razem jednak pojawił się inny protektor teatru - przedsiębiorca Neuman Goliński. Nieco wcześniej w 1855 r. Moritz Rafał Rosen - bogaty żydowski kupiec i kamienicznik - próbował ratować teatr, wnosząc do władz miasta projekt wybudowania go na swym placu, pod warunkiem otrzymania pożyczki. Pusta miejska kasa i stojący jeszcze "stary" budynek teatru spowodowały, że władze odmówiły. Pan Goliński okazał się projektodawcą o wiele bogatszym. Był on bowiem właścicielem stojącej w Alei "rajtszuli", czyli ujeżdżalni koni, na tyłach Trybunału. W 1879 r. przerobił ją na teatr, dając tym samym Melpomenie miejsce obszerne, z dużą sceną i widownią mogącą pomieścić kilkuset widzów. Gmach ten służył jej przez 12 lat, choć - i tym razem - właściciel wielokrotnie groził, że wobec małych zysków przerobi go ponownie na bardziej dochodową szkołę jazdy konnej. Decyzję w tej sprawie podjęły jednak same władze, nakazując w 1892 r. zamknąć teatr ze względów bezpieczeństwa. W takiej sytuacji kaliska Melpomena znów powędrowała przez miasto, zatrzymując się na gościnnych występach w sali koncertowej Towarzystwa Muzycznego.

      Bakcyl teatru widać mocno już zaatakował mieszkańców Kalisza, skoro od końca ósmego dziesięciolecia rozpoczęły się gorące dyskusje o potrzebie pobudowania teatru. Propozycje i projekty były różne. Jedni chcieli odkupić salę koncertową i cerkiew w carskich koszarach, inni chcieli budować teatr w samym środku starego parku, inni jeszcze przerobić na ten cel dopiero co postawiony nowy gmach Straży Pożarnej na Nowym Rynku. Zwyciężył na szczęście zdrowy rozsądek. Postanowiono zbudować nowy gmach w miejscu spalonego "zjazdowego", w tym samym miejscu niemal, co dzisiejszy budynek.

      Fundamenty pod nowy budynek, stawiany od 1896 r. według projektu budowniczego gubernialnego Józefa Chrzanowskiego stanowiły oczywisty dowód, że projekt nabiera rozmachu. Gmach rósł prawie w oczach a przy tym bardzo dbano o jego wygląd. Zatroszczono się także o zaplecze techniczne, a nawet o... klimatyzację. Widownia liczyła 500 miejsc. Z zewnątrz gmach ozdobiono skrzydlatą Nike, groźnymi gryfami i różnego rodzaju modnymi wówczas zdobieniami.

      Pierwsze przedstawienie odbyło się w 1900 r., czyli w sto lat od chwili, gdy w Kaliszu zjawił się Bogusławski. Budowa budynku była bardzo kosztowna i mocno nadwerężyła miejską kasę. I aż żal serce ściska, że ten nieco eklektyczny w stylu, ale jakże piękny budynek spłonął jak wiele innych cennych gmachów w Kaliszu w sierpniu 1914 r. Był to bowiem teatr nie tylko piękny, ale w ciągu takiego krótkiego czasu zdołał już, nie tylko jako miejsce teatralne, wpisać się w pamięć kaliszan. Otóż w 1905 r. po ogłoszeniu carskiej konstytucji miejscowy gubernator Nowosilcow tak bardzo pogubił się w sytuacji, że zezwolił na zorganizowanie w nim wiecu politycznego, na którym przemawiali przedstawiciele SDKPiL, PPS i Bundu. Był to pierwszy wiec w kaliskim teatrze, zaczynający całą serię podobnych demonstracji politycznych i akademii, co zresztą stało się tradycją tego gmachu.

      Mimo że teatr słynął z dobrego wyposażenia technicznego, to jednak nie uniknięto w nim tragicznego wypadku, który zdarzył się w 1908 r. Ówczesny dzierżawca budynku Marian Rudzki tak mocno szczędził na gazowym oświetleniu, że aż w końcu przypłacił to karą "miesiąca odwachu, pokuty kościelnej i opłaty kosztów sądowych" za nieumyślne spowodowanie śmierci suflera Gutowskiego, który w ciemnościach podczas jednej z prób wpadł do zapadni i poniósł śmierć na miejscu.

      Dzień 30 lipca 1914 r. przedstawieniem operetki L. Falla Kochany Augustynek zamknął dzieje tego gmachu. W sierpniu bowiem, jak większość budynków w Kaliszu, padł on pastwą ognia podłożonego przez podkomendnych osławionego majora Preuskera.

       Działalność teatralną wznowiono, znowu w salach Kaliskiego Towarzystwa Muzycznego, w 1916 r. Potem, od czasu pobudowania nowego gmachu, spektakle odbywały się w gmachu Stowarzyszenia Rzemieślników na Piekarskiej, gdzie rej wodził nadzwyczaj popularny ,,przedsiębiorca teatralny'', twórca i bohater wielu miejscowych anegdot, prawdziwy przyjaciel aktorowi miłośników teatru, który swą miłość do Melpomeny przypłacił podczas okupacji życiem Bronisław Zylber, inaczej popularny "Gzyms".

      Do odbudowy teatru przystąpiono szybko, bo już w 1918 r. Postanowiono wykorzystać pozostałą część ruin i w oparciu o nie rozbudować budynek, głównie przez poszerzenie widowni i zaplecza. Podczas rozbiórki spalonych ścian śmierć poniósł jeden z pracujących tam robotników niejaki L. Piskorek.

      Kamień węgielny pod obecny gmach wmurowano uroczyście 17 marca 1920 r. Ale, jako się rzekło, budowa szła nadzwyczaj niemrawo. Główną przyczyną był chroniczny brak środków w kasie miejskiej. Stąd też udostępniono gmach publiczności dopiero w 1936 r. Kaliszanie niezbyt długo cieszyli się nim. Przez pięć długich lat obowiązywał na nim napis: "Nur fur Deutsche".

      Ale już 7 kwietnia 1945 r. Roman Cichocki - długoletni i znany aktor kaliski - zebrał naprędce "sklecony" zespół aktorów i wystawił Grube Ryby Bałuckiego. Premiera odbyła się jednak w gmachu rzemieślników. Wkrótce, bo już 25 grudnia 1945 r., Jasełkami rozpoczęto nowy, powojenny rozdział historii kaliskiej sceny.

      Tak więc nareszcie Melpomena, muza dobra i cierpliwa, po tyloletnich tułaczkach znalazła swe stałe miejsce. Zważ bowiem Czytelniku, iż nigdy w dotychczasowej swej historii nie mogła za długo "zagrzać" miejsca w jednym i tym samym gmachu. I ilekroć słyszę o różnych słabszych momentach kaliskiego teatru (jak chociażby w tej chwili, kiedy planuje się kilkuletni remont gmachu), traktuję to jako odpłatę za tamte, liczne przecież złe lata spędzone bez stałego "domu nad Prosną": wszak kobieta bywa pamiętliwa.