Z NOTATEK KULISIEWICZA

       “...W pracy swej dotykam się ziemi, patrzę na świat i notuję zobaczone sprawy...”.

      “...W całej mojej twórczości zawsze mi chodziło o człowieka i jego otoczenie. Czy były to przedwojenne cykle drzeworytów o ludziach gór, czy rysunki z moich podróży (...), czy przepiękny, urzekający teatr Brechta - zawsze widziałem człowieka...”.

      “...Urodziłem się w mieście. Ale wieś jest dla mnie objawieniem. Człowiek, zwierzęta, ptaki, drzewa i Ziemia, która żywi...”.

       “...Gdybym wiedział, że moja sztuka nie dojdzie do ludzi, to chyba bym jej nie robił. Człowiek , człowiek i jeszcze raz człowiek...”.

      W odziedziczonym przez kaliskie muzeum archiwum kulisiewiczowskim odnaleźć można wiele takich wyznań spisanych na luźnych, niedatowanych kartach. Wyrazy “człowiek” i “ziemia” pojawiają się w nich tak często (podobnie zresztą jak w literackiej sferze szkicowników), że należy uznać je za słowa-klucze do twórczości artysty.

      Zdumiewa odwaga wyboru tematów fundamentalnych wprawdzie, lecz - wydawałoby się - bardzo już wyeksploatowanych. Ale to właśnie dzięki nim sztuka Kulisiewicza (tak doskonale czytelna w każdym zakątku świata) zawdzięcza swą komunikatywność. Stanowią one punkt wyjścia jego kreatorskiej działalności już u początków pracy artystycznej - od pierwszych znakomitych tek drzeworytniczych poświęconych Szlembarkowi - maleńkiej, zapomnianej przez Boga i ludzi wiosce położonej na zboczach Gorców.

      We wstępie do teki drzeworytów z cyklu “Bacówka” Kulisiewicz pisze: “...Kilku ich jest. Ciągle ci sami. Przez szereg miesięcy. Z wiosną przychodzą na polanę z ogromnym stadem owiec (...). Szare rano ich budzi, noc czarna do snu kładzie. Poszum lasu jest im tak bliski, jak ci wszyscy, których zostawili w wioskach swoich (...). Południe. Za kwadratowym ogrodzeniem stado owiec. Jak mocno słońce grzeje. Ślizga się po grzbietach skłębionego stada, czepia się włosów ludzi dojących, połyskuje w kroplach potu i pada na umęczone, spracowane ręce. Kwiaty pachną, słychać głos ludzi, żałosne pobekiwanie przerzyna powietrze (...). Jesień. Dzień taki krótki. Trawy pożółkły. Nad ścianą czarnego lasu idą chmury. Polana jest pusta...”.

      Szlembarskie drzeworyty, podobnie jak ich literacki komentarz, niezwykle trafnie oddają istotę bytowania ludzi, których rytm życia podporządkowany jest rytmowi natury. Żłobione w drzeworytniczym klocku postacie przyjmują - jakby prawem mimikry - formy otaczającej ich, nie zawsze przyjaznej przyrody: mają w sobie coś z sękatych, powykręcanych wiatrem drzew i coś z twardości głazu.

      Bardziej delikatne i pełne czułości są rysunki dzieci szlembarskich o wielkich oczach, wygłodzonych buziach i - często - zniekształconych chorobą ciałkach, omotanych ubraniami przypominającymi worki.

      Niezwykłe są portrety góralek. Wykonane na dużych planszach, sangwiną oplecione warkoczami głowy, czerwonawe twarze o wysokich kościach policzkowych i tajemniczym spojrzeniu nieodparcie przywołują skojarzenia z etruskimi rzeźbami sarkofagowymi czy epitafijnymi wizerunkami fajumskimi. Już wówczas odzywa się w sztuce Kulisiewicza fascynacja kobietą - jej zagadką i pięknem. Ten motyw przewijał się będzie przez całą artystyczną działalność twórcy.

      W okresie powojennym artysta porzucił wszelkie techniki graficzne i zajął się wyłącznie rysunkiem.

      Swoistą ramę dla prezentowanych tu prac stanowią dwa cykle: “Warszawa 1945” i “Krajobrazy spalone” (1979-81). Dalekie sobie zarówno czasem dzielącym ich powstanie jak i stroną formalną a także typem zawartej w nich ekspresji łączą się jednak na mocy czegoś ważniejszego niż czasowa czy formalna spójność: na mocy wspólnoty zasadniczego problemu, pewnej wewnętrznej ciągłości myślowej. Jest nią refleksja humanisty nad złem tkwiącym w człowieku, nad niszczącą i bezsensowną nierzadko, jego działalnością.

      Dwa wymienione wyżej cykle (podobnie zresztą jak “Teka szlembarska”) stoją w wyraźnej opozycji do reszty pokazywanych tu rysunków. W pozostałych bowiem dominuje naturalna skłonność Kulisiewicza do harmonii, spokoju, zgody ze światem i samym sobą. Plansze te dzieli przepaść 35 niemal lat, lat wypełnionych pracą, podróżami i coraz głębszym poznawaniem świata i ludzi.

      Artystycznym rezultatem odysei Kulisiewicza stały się wspaniałe cykle rysunków, których maleńką zaledwie część prezentujemy w tym albumie. Starałyśmy się tak dobrać prace, by pokazać nie tyle najistotniejszą dla artysty tematykę, ale odnotować również wielość technik rysunkowych - poszukiwania wciąż nowego sposobu wyrażenia artystycznego: klasyczną czystą linię prowadzoną piórkiem w bieli kartki, działanie plamą, stosowanie koloru czy swoistego pastiszu grafiki. Realizacja idei artystycznej w taki a nie inny sposób nie jest dla Kulisiewicza sprawą drugorzędną. Realizacja jest kreacją. Dlatego właśnie prace artysty często różnią się między sobą stylistyką pozostając jednocześnie rozpoznawalne jako jego własne, niepowtarzalne dzieła.

      W cyklu warszawskim pokazującym rezultat niepojętego koszmaru wojny, niewiarygodnie zniszczone miasto, pejzaż celowo pozbawiony ludzkiej obecności, operuje rysownik nie tylko kreską. Posługuje się także plamą i światłocieniem zbliżając się w ten sposób ku malarstwu. Oddajmy głos samemu artyście: “...Wypalone szkielety domów o kształtach tak fantastycznych, że nie pomyślałaby ich najbardziej zuchwała wyobraźnia, rdzaworude wśród ciepłych tonów późnej jesieni, tworzyły krajobraz jedyny w swoim rodzaju, pełen dramatycznego piękna i nie wiem czemu kojarzący się w mojej pamięci z widzianą przed laty Wenecją. Wychodziłem wcześnie z domu, wracałem o zmierzchu i nie mogąc się ani od tej Warszawy oderwać ani myśleć o czymkolwiek innym, rysowałem od razu tam gdzie byłem. Tak powstał cykl złożony ze stu rysunków, notatek ołówkowych, które później opracowałem piórem i pędzlem, tuszem i sepią...”.

      Być może właśnie dzięki stosowaniu ciepłej sepii, dzięki unikaniu ostrych kontrastów łagodzi artysta grozę wymowy swoich plansz.

      Innych sposobów używa Kulisiewicz w serii rysunków będących swego rodzaju komentarzem do brechtowskich inscenizacji “Kaukaskiego Kredowego Koła”, “Matki Courage” i “Galileusza”. Postacie i sytuacje sceniczne zostały tu poddane podwójnej niejako interpretacji: po raz pierwszy poprzez kreacje aktorskie i powtórnie - w tworzywie rysunkowym, rezultacie artystycznego spojrzenia na nie przez widza-rysownika. We wstępie do katalogu wystawy tych prac (pokazywanych w Paryżu i Berlinie) Brecht pisze: “...Wspaniałe plansze Kulisiewicza powstały pod wrażeniem przedstawienia teatralnego, ale jak czyni to każde artystyczne wyobrażenie - przemieniają one widzialną rzeczywistość. Przemieniają w sposób śmiały, a nawet całkiem samowładnie...”.

      Powstało więc dzieło odrębne, istniejące ze swymi ludźmi i sytuacjami niezależnie od pierwowzoru - wielkiego brechtowskiego teatru.

     W rysunkach z egzotycznych krajów pojawia się kolor jakby narzucony przez samą przyrodę z jej oszałamiającą różnorodnością barw.

      Jeszcze cykl chiński obywa się bez kolorów. Rysunki są czarno-białe lub wykonane w sepii (czasami delikatne jak chińskie malarstwo na jedwabiu). Ale zafascynowanie barwą uderza w tekście dziennika podróży: “...Ulice są niebieskie (...). Na drogach pełno niebieskich ludzi (...). Domy czarno-białe (...). Szare bawoły o wielkich rogach (...). Czerwony, pagórkowaty teren porośniętych sosenkami. Jedziemy wzdłuż niebieskiej rzeki. Zielone góry o niezwykłych kształtach...”.

      Dopiero w wielu rysunkach z Meksyku i Brazylii kolor odgrywa dominującą rolę. Stosując go sięga Kulisiewicz po gazę nasyconą akwarelą i odciska jej fakturę na papierze. Czasem stosuje także pędzel.

      Pejzaż indyjski, ludzie Indii i sztuka tego kraju z jej przedstawieniami tańczących bóstw narzuca artyście płynną, wijącą się linię, która spotkaną na drodze kobietę zamienia w boginię Parvati.

      We wszystkich rysunkach z podróży dalekich i bliskich uderza zacieranie się różnic między portretowanymi ludźmi. Mieszają się typy etniczne i odrębności kulturowe. Kolejne doświadczenia artysty nakładają się na siebie. W rezultacie bohaterem opowieści kulisiewiczowskich staje się Everyman - każdy. Skrótowo potraktowane rysy twarzy starego górala z polskich Tatr, brązy libijskiego rybaka czy sędziwego Hindusa są po prostu syntezą starości, podobnie jak sylwetki kobiet z dzieckiem na ręku stanowią uniwersalny obraz macierzyństwa.

      Podobnej ewolucji ulegają z czasem kulisiewiczowskie krajobrazy. Zdarza się więc, że wśród najbardziej dalekich odnaleźć można coś bardzo znanego i bliskiego, lub odwrotnie - polski pejzaż zadziwia nagle niezauważalną dotąd egzotyką.

       Te próby odnalezienia jedności świata i jedności ludzi pojawiają się również w uogólniających tytułach, takich jak: “Człowiek”, “Ludzie”, “Kobieta”, “Akt”, “Pejzaż” itp.

      Zamyka album cykl bardzo odmienny od wszystkiego, co Kulisiewicz stworzył przedtem. Kompozycje zawarte w tym cyklu, operujące głębokimi kontrastami czerni i bieli pełne są napięcia i dramatyzmu. Nie przywołują one żadnej znanej rzeczywistości, choć ich płynne kształty są czasami zoomorficzne lub nawet uczłowieczone.

      O genezie “Krajobrazów spalonych” artysta wypowiedział się następująco: “...Kiedyś w drzeworycie stosowałem dużo czerni, ale teraz ma ona inne znaczenie. Już w “Pejzażach górskich” dotknąłem problemu światła i ciemności, teraz ponownie zatęskniłem do czerni. Przed laty w 1945 roku wykonałem tekę lawowanych rysunków, które były dla mnie dokumentacją zrujnowanej Warszawy. To był przejmujący obraz, gdy od Placu Zamkowego wchodziło się na ulicę Świętojańską i ze zwałów gruzów widać było “góry i doliny” Starówki. Wyobrażone przeze mnie “Krajobrazy spalone”, chociaż dalekie od konkretnej rzeczywistości, wyrosły jednak z tamtych realiów, można się tego w nich dopatrzyć...”.

      Ten dramatyczny akord w twórczości Tadeusza Kulisiewicza nie zmienia jednak w sposób istotny głównego przesłania Jego dzieła: radości z urody życia, łagodnego, ciepłego stosunku do świata i ludzi.

 Barbara Kowalska