O zadzierżystych piekarzach

Bogumił Kunicki - O zadzierżystych piekarzach      Rzeźnicy, choć to chłopy zwykle potężne i grubaśne, nie odznaczali się widać ani siłą, ani przebiegłością, skoro, jak wynika z poprzedniej ballady, z taką łatwością szczupli i drobni na ogół piekarze odebrali im na ich własnej ulicy ich własne jatki. No, jatki byty wprawdzie tylko dzierżawione, ale nie zmienia to faktu, że oddali pole bez walki. Co prawda piekarze utracili je następnie na rzecz handlarzy jarzyn, owoców i drobiu, jednak ich cech miał w Kaliszu poważanie i cieszył się ogólnym szacunkiem. Może to z racji tego "chleba powszedniego" - strawy często podstawowej i jakże często jedynej dla wielu rodzin.

      Najstarszy dokument cechu kaliskich piekarzy pochodzi z 1585 r., ale już trzy wieki wcześniej, bo w roku pańskim 1283, wśród rajców miejskich wymieniony jest niejaki Konrad, magister pistorum, czyli majster piekarski.

      Od dawna mełły mąkę pływające na Prośnie młyny. Kaprysy rzeki raz rwącej, raz świecącej dnem, dawały sumpt do narzekań piekarzy, którzy z tych przyczyn musieli mąkę z innych niż kaliskie młynów sprowadzać, co rzecz prosta podrażało wypieki. Mimo tego, w wiekach XVII i XVIII obok piwowarów właśnie piekarze stanowili najbardziej wpływową grupę w mieście, zajmując miejsca w radzie miejskiej, a nierzadko na wójtowskim czy burmistrzowskim stolcu.

      Cech był to silny i zadzierżysty. To czeladź piekarska wywołała bójkę z czeladnikami złotniczymi w gospodzie, a następnie rzuciła się w pogoń za nimi i obrzuciła kamieniami okna cechu złotniczego, przez co sprowokowała gwałtowne zaburzenia uliczne. A działo się to wszystko w 1783 r.

      Mimo posiadanych wpływów nie zawsze jednak potrafili piekarze lege artis dochodzić swych żądań. W sierpniu 1875 r. przez kilka dni miasto pozbawione było chleba, gdyż piekarze chcieli wymusić na władzach wyższe ceny na swoje wyroby. I zwyciężyli. Cena bochenka chleba podskoczyła o 2 grosze - z 11 na 13 groszy. W roku następnym podobny strajk nie udał się. Tym razem wyłamały się dwie firmy dostarczające na rynek tańszy chleb pytlowy. Pogarszała się atmosfera wokół piekarzy, często zdarzały się rewizje w ich zakładach. W 1876 r. jedna taka rewizja w ciągu jednego dnia wykryła schowanych 300 bochenków chleba i 1630 bułek niedopieczonych lub "nie trzymających wagi", za co winni zapłacili odpowiednio wysokie grzywny. Ale rewizje skutkowały - kaliskie pieczywo miało dobrą renomę wśród nabywców.

      Nic tedy dziwnego, że ten stary, silny i zwarty cech wcześnie miał swoją ulicę. I nie była to byle jaka ulica, lecz położona w samym sercu miasta, tuż przy rynku. Tak, to ta sama, którą dziś podążamy na spacer do parku. Jak na miasto średniowieczne była długa, już w chwili powstania ciągnęła się do rynku po mury obronne. Zawsze też przy niej stały jakieś ważne budynki, w XVIII w. największym była Bursa Karnkowskiego. W 1786 r. stało tu jeszcze 5 drewnianych domów otoczonych ogrodami i aż 8 pustych placów, a w niecałe dziesięć lat później mieszkało przy niej 14 piekarzy i 2 młynarzy. Zwarta murowana zabudowa Piekarskiej pochodzi z początków, a głównie połowy poprzedniego stulecia. W krótkim czasie domy ciasno obsiadły ulicę. Nadal dominowała Bursa przerobiona na dom czynszowy. Po jej stronie stał dom małżeństwa Jache. Nie mieli oni widać szczęścia do interesów, gdyż od 1812 r. aż po rok 1841 co raz ogłaszali kolejne licytacje. Najpierw licytowali bilard i trzypokojową stancję z prawem do piwnicy i stajni na 4 konie. Potem chcieli wydzierżawić cały dwupiętrowy dom wraz z przyległościami i placem na sąsiedniej Rzeźniczej. W końcu wszystko to po prostu sprzedali in gremio.

      Ale nim dom ten poszedł pod młotek licytatora od 1 kwietnia 1841 r. Franciszka Palusińska otworzyła w nim ,,Szkołę Elementarną prywatną dla płci żeńskiej'', w której, zważ czytelniku, wykładano: "zasady główne języków. Polskiego, Rossyiskiego, Francuskiego, Niemieckiego, tudzież arytmetyki, ogólne wyobrażenie Geografyi, Kaligraf-li, Rysónków (?!) i roboty stosowane płci żeńskiej". W tym też domu, już własności Walentynowicza, trzy lata później "Pensyie wyższą płci żeńskiej" prowadziła A. Bieńkowska.

      Podobny los ze stopniowymi licytacjami dotknął także piętrowy, budowany w pruski mur i kryty gontem, dom, który za długi Karoliny Urlopowej i rzeźnika Jakuba Brosza nabył mydlarz Karol Kutta. Był to dom pod numerem 131, i do niego wrócimy jeszcze w dalszej części tej opowieści.

      W latach czterdziestych stał na Piekarskiej Hotel Niemiecki prowadzony przez Marcinkowskiego. W 1840 r. zamieszkał w nim lekarz weterynarii miasta Kalisza Jakub Lewandowski, który polecał swe usługi - szczepienia owiec "sprawdzone w innych miejscach". Mimo takich gości hotel nie cieszył się dobrą sławą. Oto w 1843 r. gość hotelowy F. Strzelecki został 10 września, pozbawiony w tymże hotelu czarnego pugilaresu z zawartością 3 tysięcy złotych. Ten sam gość, śpiąc tu z 18 na 19 września, po raz drugi stracił pugilares, tym razem żółty, w którym znajdowało się co prawda tylko tysiąc złotych w gotówce, lecz za to w listach zastawnych 3.600 złotych polskich. Rok później na podobną przygodę skarżył się pan Ostrowski z Końskiego, któremu skradziono z pokoju list zastawny. W 1871 r. w tym samym hotelu, który zdążył zmienić nazwę na Hotel Angielski (aby poprawić reputację?) można było oglądać "Kolosalną piękną dziewicę L. Fanni, oznaczającą się kolosalnością organizmu”. oraz "panoramę", a na niej "Bitwę pod Synopą" a dalej "wydobycia się lwa z menadżerii w Lipsku, męczenników chrześcijańskich na arenie w Rzymie, Neapol, Londyn, Hiszpanię, wzięcie do niewoli Napoleona III pod Sedanem". Wszystko to w cenie 5-10 kopiejek - widzów więc nie brakowało.

      Mniej wesołe ogłoszenie z tego czasu, zamieszczone w "Kaliszaninie" wzywało do udzielenia wsparcia fryzjerowi - znanemu z teatru i licznych balów - Hipolitowi Plichcie, który sparaliżowany i po stracie zmysłów był na utrzymaniu żony Walentyny. Tu także mieściła się, zanim przeniesiono ją na ulicę Niecałą, kancelaria parafii ewangelickiej. W domu zaś niejakiego Markowskiego znana społeczniczka Aleksandra Parczewska z córką Melanią prowadziła w 1874 r. pracownię dla kobiet. Uczono tu panie szycia, kwiaciarstwa (oczywiście sztucznego), introligatorstwa, kroju, szewstwa damskiego i dziecięcego, haftu, buchalterii i rysunku z zastosowaniem do rzemiosła. Odpłatność za taki kurs wynosiła 4-5 rubli, czyli niedrogo, choć jak wiemy koszty emancypacji kobiet były o wiele większe.

      W końcu lat siedemdziesiątych we wspomnianym już domu pod numerem 131, po całkowitej przebudowie, działał jego właściciel Władysław Zipser. Cóż to był za dom - istna instytucja! W 1879 r. pan Zipser otworzył w nim skład gastronomiczny z "bawaryią", czyli piwiarnią ("co dzień świeżutkie kiełbaski") i salą do tańca. Salę tę wypożyczał na zabawy, wesela i inne uroczystości rodzinno-towarzyskie. W innym pomieszczeniu z oddzielnym "wschodem od podwórza" prowadzono lekcje tańca. W tym samym roku niestrudzony pan Zipser ogłaszał, że sprzedaje bilety na świąteczne nabożeństwo w nowym domu modlitwy "dla oświeconych Żydów", którym wynajął na ten cel cale piętro. Na uroczystość poświęcenia lokalu miał przyjechać znany kaznodzieja z Warszawy dr Izaak Cylkow i wygłosić nauki po polsku. Jak oni, tj. pan Zipser i miejscowi Żydzi mogli pogodzić te dwie funkcje domu? Jakby tego jeszcze było mało Pruszyński, były Dyrektor Zakładu Gimnastycznego w Krakowie, od jesieni tegoż roku otworzył "Szkolę Gimnastyczno-higieniczną i ortopedyczną". Cztery lata później, po likwidacji owej szkoły, w sali gimnastycznej sam niezmordowany Zipser rozpoczął "wykład lekcji tańców salonowych".

      Tuż przed wybuchem wojny światowej, powstałe w 1907 r. Stowarzyszenie Rzemieślników Chrześcijańskich zbudowało blisko wejścia do parku znany do dziś Dom Rzemiosł. Gmach ten ożywił ulicę na wiele lat, lecz niestety sierpień 1914 r. obrócił go w ruinę. 0d czego jednak zapobiegliwość i przedsiębiorczość rzemieślników! Jeszcze do 1917 r. uzyskali oni od władz niemieckich 90 tysięcy marek, zakrzątnęli się żwawo i w krótkim czasie na powrót postawili swoją siedzibę.

      Dom Rzemiosł, z racji swojej wielkości, przejął na siebie kilka funkcji, podobnie jak to kiedyś było z domem Zipsera. Dysponując dobrą salą w nie odbudowanym jeszcze mieście, gościł liczne trupy teatralne, służył jako miejsce różnych uroczystości, a jeszcze po ostatniej wojnie organizowane tu były wiece polityczne, różne przedstawienia, a nawet mecze bokserskie.

      Dziś najbardziej gwarnym miejscem na Piekarskiej jest restauracja "Adria", w tymże Domu Rzemiosł. Bliżej rynku, w spokojnej części ulicy mieści się od wyzwolenia przychodnia lekarska. Nie ma tu jednak sklepów ani ważniejszych instytucji. Ulica jest wąska, mroczna, spokojna. A gdzie nasi piekarze? Zniknęli ze swej ulicy bezpowrotnie. Nie pozostał po nich nawet zapach niegdyś pachnących i chrupiących bułeczek. Pozostała natomiast nostalgia za tym, co już nigdy tu nie wróci. A szkoda...