O upartych babach

Bogumił Kunicki - O upartych babach      Książę namiestnik Królestwa Polskiego, generał Józef Zajączek hojną ręką przeznaczył znaczne kwoty na upiększenie Kalisza. Jeden z punktów wydanego w tej sprawie 23 kwietnia 1821 r. postanowienia mówił, że "po obu stronach rzeki, od mostu przy fabryce Repphana do Piskorzewskiej, mają być zrobione przyzwoite groble i w ten sposób przedłużona promenada publiczna z drzewami i barierami od rzeki". Tak pojawiła się w Kaliszu nowa ulica.

      Jeden jej koniec zbliżał się do znanego i już dość ruchliwego Przedmieścia Warszawskiego; drugi ginął gdzieś na dalekim i zapuszczonym wówczas Piskorzewiu. Jedynym szczególnym miejscem na tej nie znanej jeszcze ulicy był niewielki drewniany kościółek św. Jakuba - ulubione schronienie żebraków, dziadów i bab proszalnych. Podobne towarzystwo zbierało się też przy drugim końcu, w dawnym szpitalu św. Ducha, pełniącym od lat raczej rolę przytułka niż szpitala.

      Kościółek św. Jakuba zniosła woda, szpital był już kompletnie zdewastowany, a baby pozostały i z jakichś powodów tak się one wbiły w pamięć mieszkańców miasta, że nowa ulica otrzymała nader oryginalną nazwę Babina. Sporo kaliskich ulic zdążyło po kilkakroć nawet zmienić nazwę, ale baby trzymają się krzepko.

      A co to też ludzie nie nawymyślali z jej nazwą! Toczyłem boje na łamach "Ziemi Kaliskiej" ze wszystkimi, którym nie podobały się baby jako patronki ulicy i którzy koncypowali, że pochodzenie jej nazwy musi wywodzić się od nazwiska jakiego generała, raz to powstańczego, raz to carskiego u nazwisku Babin. I choć logicznie rzecz biorąc, ani rząd carski nie pozwoliłby na nazwę wywodzącą się od powstańczego generała, ani też po uzyskaniu przez Polskę niepodległości nic zachowałaby się nazwa, która by imieniem carskiego wyższego oficera - zaborcy przypominała lata niewolę Wszystkim tym, którzy mieli jednak jeszcze jakieś wątpliwości podawałem, że płynąca tu rzeka nazywała się po prostu Babinka. Nie pierwszy to mit, który ci, "co to wszystko wiedzą" z uporem godnym lepszej sprawy przypisywali tej ulicy.

      Ma ulica swoją historię i kilka najciekawszych wątków warto to tu przypomnieć. We wspomnianym 1821 r. olbrzymi obszar ziemi - od dzisiejszego placu Kilińskiego do placu 1 Maja - stanowił własność radnego magistratu Radzika, który nabył go za 100 złotych polskich w wieczyste użytkowanie. Rok później, część gruntu, tyle, że już za 2400 złotych odkupił 0d Radzika niejaki Przechadzki. Inną część za 2000 złotych kupił W. May - przemysłowiec. W latach 1827 i 1833 resztę ziemi sprzedał Radzik za kolejne kwoty 2000 i 3600 złotych. Tak więc ziemia pana Radzika przez dwanaście lat przyniosła już stokrotny zysk. To się nazywa interes! Pan Radzik wykorzystał sprzyjającą sytuację, bowiem rozpoczął się w tych latach pierwszy etap mieści a tereny nad Babinką wyjątkowo tym celom rozwoju przemysłu sprzyjały.

      Pierwszym fabrykantem na ulicy Babinej był Wilhelm Meyer przybyły tu z Brzegu, który w 1819 r. w starym budynku szpitala św. Ducha umieścił angielskie maszyny do przędzenia wełny. W obawie, aby rudera nie zawaliła się, przeniósł maszyny do... byłego konwiktu Karnkowskiego w rynku.

      Drugim, również, "sezonowym" fabrykantem, był wspomniany pan Dominik Wincenty Przechadzki - ziemianin z Wieluńskiego. Tenże wziął się za fabrykę z iście szlacheckim impetem. 0d rządu uzyskał kredyt i za kwotę 350 tysięcy złotych wzniósł tu dwupiętrowy gmach fabryczny, położony na dawnym gruncie poszpitalnym. Za dalsze 90 tysięcy pożyczki planował sprowadzić maszyny z zagranicy, postawić folusz, gręplarnię. Warto dodać, że ta ostatnia kwota sięgała wysokości całego funduszu rocznego, przeznaczonego na cele rozwoju dla wszystkich kaliskich przedsiębiorców, była więc ogromna. A tymczasem Przechadzki pokłócił się z osiadłym niedaleko Repphanem o jakieś grunty, sprowadził do fabryk warsztaty, za kolejną pożyczkę (25 tysięcy złotych) gruntownie wyremontował były konwikt w rynku na fabrykę i... wprowadził tam rychło lokatorów! Rozmach rozmachem, ale nasz szlagon coś kiepsko musiał liczyć, skoro już w 1824 r. rozpoczął pertraktacje z Edwardem Fiedlerem (bratem fabrykanta z Opatówka) o wydzierżawienie swej fabryki, bo pojawiły się olbrzymie trudności w spłatach pochopnie zaciągniętych pożyczek. Ale Fiedler produkcji tu nie uruchomił. W następnym roku Przechadzki przebudował gmach fabryczny na dom mieszkalny, a sam przeniósł się na wieś trapiony długami, których i tak do końca swego życia nie spłacił.

      W 1823 r. zaczął tu wyrabiać maszyny włókiennicze Wilhelm May, a po czterech latach, wsparty pożyczką rządową, wystawił także "dom fabryczny" i murowaną farbiarnię. W 1831 r. spaliła się farbiarnia i pomieszczenia gospodarcze. Przyszły nowe pożyczki, nowe plany, aż pożar głównego gmachu w 1838 r. Zakończył żywot i tego zakładu. Resztki fabryki, podobnie jak w przypadku Przechadzkiego, przerobiono na kamienicę czynszową.

      Dwaj inni przedsiębiorcy z Wrocławia: farbiarz Jan Henryk Classen i postrzygacz sukna Karol Fischer, na rogu dzisiejszego placu 1 Maja również za pożyczkę budowlaną wznieśli dwie fabryki. W 1826 r. z wrocławskim kupcem Fryderykiem Beniaminem Pohlem zawiązali spółkę - "Pohle et Comp". Interes chyba nie szedł najlepiej, skoro rychło większą część posesji sprzedali farbiarzowi Edwardowi Schnerrowi, a w 1834 r. zamknęli przedsiębiorstwo, przenosząc się w okolice Grodna. Dwa lata później swą obłożoną długami fabrykę cichaczem sprzedali miejscowemu przedsiębiorcy Buhlemu, a cała ta transakcja skończyła się głośnym procesem. Fabryka Buhlego produkująca tasiemki miała w 1848 r. 334 warsztaty, zatrudniała 65 pracowników i rocznie produkowała około 100 tysięcy arszynów tasiemek. Sprzedana Fuchsowi, prowadzona pod firmą "Buhle et Comp.", w latach osiemdziesiątych przeszła na własność "sąsiada" - Oswalda Schnerra. Ci Schnerrowie lubili mówić o sobie jako o małorolnych, posiadali bowiem tylko 17 mórg gruntu - obszar od ulicy Babinej po klasztor pobernardyński - wyjątkowo cenny teren pod przemysłową zabudowę.

      W tym samym czasie, mniej więcej na wprost ulicy Szklarskiej, stał dom Hamburgera. W oficynie tego domu w 1883 r. otworzył fabrykę haftów, jedną z pierwszych i bardziej znanych w mieście, Majzner, który równocześnie postawił już nową fabrykę: wysłużony dziś stary zakład "Polo" przy ulicy Towarowej. Później Hamburger na swym gruncie zbudował znany i przez długi czas największy młyn w mieście.

      I tyle zostało po przemyśle na Babinej. Szczęśliwym dla ulicy trafem cały przemysł, ze wszystkimi swymi ujemnymi i dodatnimi skutkami, przeniósł się na oddalone Piskorzewie. Stąd też ulica stała się bardziej mieszczańska, a bliskość nowego targowiska mocno ją ożywiła. Z czasem zaczęła obrastać w liczne sklepy i warsztaty rzemieślnicze. Pierzeja od dzisiejszego placu Kilińskiego po plac 1 Maja zaliczana była do "lepszej" części ulicy. Poza wspomnianymi tu domami Przechadzkiego (później Klotza) stały tu domy Wieruszowskiego, Koperskich, Sikorskich, Krzewskiego i jakże znanego w mieście mecenasa Alfonsa Parczewskiego.

      W latach czterdziestych ubiegłego wieku w domu Przechadzkiego mieściła się pierwsza w mieście sala "ochrony dla dzieci", przeniesiona później do domu Karoliny May. Trzydzieści lat później znany powszechnie Bronisław Szczepankiewicz zorganizował w domu Przechadzkiego lekcje tańca i gimnastyki - "na miejscu a także w innych domach". W 1905 r. w tym samym domu uczył tańca D. Zaborowski, a obok istniał "Zakład Naukowy Żeński" Anny Kozarskiej. A skoro już o szkołach mowa: trudno nie wspomnieć o znajdującej się w sąsiedniej oficynie pensji pani Semadeniowej, do której uczęszczała i na karty swych Nocy i dni jej obraz przeniosła Maria Dąbrowska.

      Ale wracajmy do domu Przechadzkiego, teraz już Klotza. Im bliżej naszych czasów, tym częściej gościć w nim zaczął handel i usługi. Jedną z pierwszych pracowni usługowych był "zakład szycia" Florentyny Zawadzkiej otwarty z 1871 r. Po niej, w 1882 r., handel nasionami otworzył J. Rojek. Jesienią 1916 r., czyli wówczas, gdy śródmieście leżało jeszcze w gruzach, M. Majeran otworzył tu "Centralny Skład Apteczny", który polecał "towary apteczne, wody mineralne, sole, ekstrakty kąpielowe, przybory. fotograficzne, elektryczne i toaletowe oraz kosmetyki krajowe i zagraniczne", ale jakby tego było nie dosyć, od wiosny 1917 r. dodatkowo "0ddział winny, jako przedstawicielstwo firmy Kyritz i Synowie z Frankfurtu nad Menem". Być może "przyciągnięty" tymi przyborami fotograficznymi otworzył tu 1917 r. zakład fotograficzny Jackowski, pod firmą "J. Jackowski i S-ka", wykonując "wszelkie roboty wchodzące w zakres sztuki fotograficznej pracownię pasteli", a wszystko to w "nowych dekoracjach". Po niej pojawił się kolejny fotograf - A. Banaszkiewicz - służący swymi umiejętnościami mieszkańcom jeszcze wiele lat po ostatniej wojnie. W 1927 r. niezawodny pan Majeran czując koniunkturę otworzył tu firmę "Baltic Radio" sprzedającą zarówno kompletne zestawy do budowy radioodbiorników, jak i gotowe radia.

      W końcu ubiegłego wieku jeszcze jedno prywatne gimnazjum żeńskie przy tej ulicy prowadziła Regina Czarnożył. Przez pewien czas istniał tu także znany "Bazar Szkolny" Gałczyńskich. Do domu Kolasińskiego przeniósł się z drukarnią Józef Mroczek. W domu mecenasa Parczewskiego odbywały się liczne konspiracyjne zebrania narodowe, tajne komplety w języku polskim, a przede wszystkim, przed rewolucją 1905 r., zebrania miejscowych i przyjezdnych działaczy endeckich. Konspiracyjne komplety prowadziły także na tej ulicy, w domu Koperskich, siostry Konopowiczówny.

      Druga część ulicy Babinej od placu 1 Maja do koryta Prosny, miała inny charakter. Tu dominował swą charakterystyczną sylwetką i wiekiem budynek zwany mylnie "koszarami Godebskiego''. Ktoś w patriotycznym uniesieniu, nie bardzo znający historię polskiej wojskowości, nadał w latach międzywojennych temu obiektowi imię patriotycznego legionisty, przypieczętowując to na domiar złego wmurowaniem tablicy o całkowicie mylącej treści. Po pierwsze, Godebski nigdy nie był w kondotierskiej Legii Nadwiślańskiej, tak jak nigdy nie należał do niej 8 Pułk Piechoty przez niego dowodzony. Ten okryty chwałą pułk spod Raszyna i jego bohaterski dowódca nie mogli przebywać w tym samym czasie w dwóch zupełnie różnych miejscach: pod Warszawą i za Pirenejami, w Hiszpanii, gdzie faktycznie wojowała Legia Nadwiślańska. Sam zaś budynek nie mógł być koszarami, jako że w tym czasie, gdy w Kaliszu stał garnizonem 8 Pułk Piechoty (zresztą bardzo krótko), nie było ani tu, ani w całym mieście żadnych koszar. Ba, nie było niczego, co by się nam z pojęciem koszar kojarzyło. Wojsko kwaterowało po prostu w prywatnych domach. Jeszcze po piętnastu latach od pobytu Godebskiego, kiedy władze miasta wnioskowały o przysłanie garnizonu, otrzymały odpowiedź odmowną motywowaną... brakiem pomieszczeń dla wojskowych. Istotnie, budynek jest stylowy, ale na pewno nie pochodzi z czasów Księstwa Warszawskiego, raczej z okresu Królestwa Polskiego.

      Wojskowym celom natomiast służył już w XVIII w., położony jednak po drugiej stronie rzeki, drewniany lazaret polowy. W tej części ulicy, z wojskiem związany był także dom Mentzla, gdzie kwaterowała rosyjska orkiestra wojskowa, ale to było dużo później. W latach siedemdziesiątych, prawie u wylotu dzisiejszej Narutowicza, gdzie wówczas był most, po stronie ulicy Babinej były też łaźnie nazywane "żołnierskimi". Później w tej części ulicy zjawiły się jeszcze dwa zakłady kąpielowe - starszy W. Iwanowskiej i w końcu wieku "Łaźnia Parowa" Randtkego, reklamująca "wanny ciepłe w każdym czasie". W 1917 r. zrobiono tu zakład dezynfekcyjny, zwaną też "odwszawialnią", wraz z "tanimi kąpielami ludowymi dla niezamożnych".

      W początkach naszego wieku działał w tej części ulicy zakład płatnej miłości, czyli dom zgoła nie prywatny, ochoczo odwiedzany przez bywalców z carskiego garnizonu. W burzliwych latach 1905-07 miejscowi bojowcy zorganizowali "kocią muzykę", a nawet próbowali rozpędzić "panienki" i orkiestrę.

      Ta nadrzeczna ulica połączona trzema mostami z resztą miasta w dni i tłumem targowe zatłoczona była furmankami, żydowskimi "resorkami" napędzała obławy. Ale nie tylko na nich. Dzielnica za rzeką, za Babiną, była ludzkim. Na korzystających z tłoku różnych kombinatorów policja proletariacka. Na Piskorzewiu, Ciasnej i innych ulicach z ich wiecznie zatłoczonymi podwórkami szukano działaczy, agitatorów nielegalnych partii robotniczych polskich i żydowskich. Przecież to na Babinej, w małej żydowskiej drukarni miejscowi "Pionierzy", związani z KPP, drukowali potajemnie. Tradycje wykorzystywania targowiska i jego okolicy dla konspiracyjnego kamuflażu podtrzymano w czasie okupacji. To właśnie mieli swe pisemko. tutaj, w dni targowe, miejscowy ruch oporu nawiązywał kontakty z łącznikami.

      Obecnie Babina jakoś wyładniała i żyje chyba godniej i spokojniej. A jak silne musiały być owe baby, od których ulica zapożyczyła swą nazwę, niech świadczy fakt, że mimo burzliwych interpretacji części radnych Rada Miejska w 1927 r. nie zrezygnowała z tego imienia, choć w zamian proponowano kogoś - jak się wydawało - bardziej godnego, bo samego marszałka Józefa Piłsudskiego. Może była to swoista zemsta za prezydenta Wojciechowskiego, naszego kaliskiego krajana, którego "Dziadek" zmusił w maju 1926 r. do dymisji? A może rzeczywiście stało się tak jak twierdził nie mieli w sobie tyle miłości do ówczesny prezes Rady, socjalista Michalski - na skutek protestów historyków broniących nazwy utrwalonej wszak w dziejach? Jeśli tak było istotnie, to należy wyrazić żal, że późniejsi radni dziejów macierzystego miasta i godzili się przemieniać nawet najstarsze nazwy ulicy. Ale cóż - może tylko baby potrafią się oprzeć presji?